NFL 2018: Weekend pełen niesamowitych przeżyć

Tegoroczną Divisional Round zapamiętamy na lata. W tym sezonie jeszcze nie doświadczyliśmy tak ogromnej kulminacji nagłych zwrotów akcji, a scenariusza „Minnesota Miracle” nie napisałby nawet najbardziej zagorzały fan Wikingów. Jesteśmy świadkami niebagatelnej historii, na którą tak ochoczo wyczekiwaliśmy od lat.

Fly Eagles, Fly!

Historia Philadelphii Eagles w playoffs, do tej pory, nie była do pozazdroszczenia, a raczej pożałowania. Ileż to ten klub zaznał porażek w dramatycznych okolicznościach, ileż razy ich los został zdefiniowany przez błędy w końcówkach spotkań. Przechwyt Aeneasa Williamsa po podaniu Donovana McNabba w St. Louis (2001 rok), kosztowny offside Scotta Younga w Nowym Orleanie (2006), nieudana próba obrony kluczowej czwartej próby w Arizonie po akcji Tima Hightowera (2008), przechwyt Michaela Vicka w strefie punktowej autorstwa Tramona Williamsa (2010), kończąc na horse-collar tackle Cary’ego Williamsa na Darrenie Sprolesie (2014). Tym razem nie byliśmy świadkami podobnych historii, a wszystko dzięki „chłodnej głowie” Jallena Millsa, który w ostatnim podaniu Matta Ryana w kierunku – ustawionego w polu przyłożeń – Julio Jonesa skutecznie zneutralizował przeprowadzony atak. To pozwoliło Orłom odnieść długo wyczekiwany sukces. Po raz pierwszy od 9 lat wygrali w fazie pucharowej rozgrywek NFL, po raz pierwszy od 11 lat dokonali tego na własnym stadionie i po raz pierwszy od 2004 roku będą gospodarzami finałowego starcia konferencji NFC.

Największą zagadką dla kibiców i ekspertów był Nick Foles. Rozgrywający, który ma za sobą dość niekonwencjonalną przeszłość, stanął przed zadaniem zastąpienia ulubieńca wszystkich fanów – można by nawet rzec – ojca tegorocznych sukcesów klubu. Sam mówiłem o nim, że jest najlepszym możliwym lekarstwem na tak ogromną stratę, który choć nie zapewnia podobnej mobilności i kreatywności, zapewnia stabilność oraz regularności. Pierwsza połowa w jego wykonaniu mogła zburzyć tę tezę i wprowadzić wszystkich w nie małą konsternację. Jednakże, pracą jaką wykonał w dwóch ostatnich kwartach, według mnie, zasłużył na kredyt zaufania. Choć początkowo wyraźnie nie mógł znaleźć odpowiedniego rytmu, gubił podaniami swoich zawodników na ścieżkach, uruchomił się w momencie, kiedy drużyna potrzebowała tego najbardziej. Pomimo, że nie było nic spektakularnego w tym co zrobił, to właśnie w tym rzecz. Duża w tym rola samego Douga Pedersona, który nie przytłoczył go obowiązkiem gry w głąb pola, a zamiast tego trzymał go ciasno w klamrze systemu West Coast oraz RPO (run-pass option), dzięki czemu ten zyskał znacznie na pewności siebie i odnalazł odpowiedni rytm.Przy okazji, warto wspomnieć o roli trenera w tym spotkaniu, który wykonał kawał świetnej roboty. Był agresywny w swoich decyzjach, ale przy tym inteligentny. Wprowadzone RPO w drugiej połowie nie tylko odblokowało Folesa, ale też całą ofensywę, w tym, Alshona Jeffery. Brakowało go w pierwszej połowie i wielu wielokrotnie wywoływało go do tablicy. Ten poczuł krew, kiedy zauważył nowe możliwości, wykorzystał swoją przewagę nad obrońcami i pokazał dlaczego jest numerem 1 na pozycji wideout w swoim zespole. Jeśli istnieje obszar, w którym Pederson zyskuje na wartości, to jest jego gotowość do wypróbowania różnych rzeczy i zmiany ich w celu wywołania czegoś co jest aktualnie potrzebne.

Wracając do rozgrywającego Orłów, choć nie zdobył żadnego przyłożenia, to jego występ można zaliczyć do udanych. Nie tylko przez wzgląd na statystyki (23/30 skutecznych podań, 246 jardów, O INT), ale przede wszystkim na dobrze wykonaną pracę. Był dla swojego zespołu ostoją w potrzebnym momencie oraz dobrym, dokładnym menadżerem gry.

Na najwyższą notę zasłużyli za to gracze z linii ofensywnej gospodarzy, którzy przede wszystkim są kreatorami sobotniego sukcesu. Nie tylko dali Folesowi odpowiednią ilość czasu na zachowanie komfortu w wykonywaniu kolejnych akcji, ale również stawiali ponadprzeciętne bloki przy akcjach biegowych. To właśnie linia wznowienia akcji była kluczowym elementem w zwycięstwie Orłów. Szczególnie wyróżniał się Stefen Wisniewski, czego dowód możecie zobaczyć poniżej:

Niewiele więcej można było również wymagać od formacji obronnej. Linia defensywna zagrała niemal perfekcyjne zawody. Fletcher Cox, Brandon Graham i reszta bandy przedzierali się do backfield Falcons regularnie od początku do końca meczu, dzięki czemu Matt Ryan i jego biegacze mieli bardzo ograniczony czas do podejmowania decyzji. Nigel Bradham to, obok Coxa, drugi najlepszy zawodnik obrony gospodarzy. Choć minął się z Tevinem Colemanem na początku spotkania, przez co zespół stracił 12 jardów, to wyniósł z tego lekcję i dalej się nie pomylił. Był znakomity w kryciu, solidny w powalaniu przeciwników, a w trzeciej kwarcie popisał się efektownym sackiem przy trzeciej próbie. Choć na karku ma już 6 lat doświadczenia, to był to jego pierwszy występ w fazie pucharowej, którym potwierdził formę z sezonu regularnego.

Dla zeszłorocznych uczestników Super Bowl LI sezon zakończył się w dramatycznych okolicznościach, bo na 2 jardy przed polem punktowym, przy dwukrotnym potknięciu się Julio Jonesa, pomimo wcześniejszej serii ofensywnej liczącej aż 74 jardy. Jeszcze przed tym starciem Sokoły miały prawo czuć się pewnie wchodząc w skład par w Divisional Round. Po imponującej wygranej z utalentowanymi Los Angeles Rams, wydawali się być jednymi z najmocniejszych ekip, a Philadelphia zdawała się być ich kolejnym przystankiem w drodze do upragnionego celu. Tak też się zaczęło. Fumble Jay’a Ajayi pozwoliło na szybkie objęcie prowadzenia 3-0, a kolejna świetna akcja formacji specjalnej w drugiej kwarcie doprowadziła nas do magicznej akcji punktowej Matta Ryana i objęcia kolejnego prowadzenia 10-9.

Niestety, wszystko co dobre skończyło się w drugiej połowie. Odpowiedzialna za ten stan jest główne formacja ofensywna z S. Sarkisianem na czele. Obrona Orłów była bardzo solidna, ale nie zaskakująco dobra. Atak Sokołów był za to mocno patetyczny w większości swoich serii, a co za tym idzie, niezdolny do punktowania. W ostatnich minutach czwartej kwarty mieli wyśmienitą okazję, aby wyjść z tego spotkania z obronną ręką, ale nie potrafili tego wykorzystać. Przyjezdnym zabrakło, przede wszystkim, stabilności. Rytmu, który w drugiej połowie odnalazł ich rywal. Devonta Freeman został całkowicie zneutralizowany (10 biegów na 7 jardów!), a Matt Ryan walczył z przeciwnikami, swoją zdolnością do kreowania akcji w beznadziejnych sytuacjach, mając solidne wsparcie tylko ze strony Tevina Colemana. Być może najbardziej wątpliwą decyzją zespołu nie było zaangażowanie go w ostatnią serię tuż po tym, jak uśrednił swoje biegi na prawie osiem jardów i wielokrotnie ganił obrońców, wykazując się swoimi oczywistymi umiejętnościami. Julio Jones za to zagrał spotkanie do jakiego nas w tym sezonie przyzwyczaił. Nie był doskonały, ale wykazał się kilkoma efektownymi zagraniami, złapał piłki, które dla większości byłyby nieosiągalne – a dla niego są rutyną – lecz nie był zawodnikiem, o którym można by powiedzieć, że był niezawodny.

tevin coleman

Formacja obronna zagrała lepsze zawody od swoich kolegów, jednakże nie na tyle dobre, by móc powiedzieć, że spełnili swoje zadanie. Nick Foles miał zbyt wygodną kieszeń przez większość meczu, jak również ostatecznie stracili zbyt dużo, w zbyt prosty sposób, pierwszych prób. W momencie, kiedy spotkanie wisiało na włosku, nie byli w stanie zapanować nad przeciwnikiem, zdobyć nad nim przewagę i zatrzymać w kluczowych starciach.

Philadelphia Eagles vs. Atlanta Falcons 15:10

Jakub Kaczmarek

Dominacja na Foxborough

Śmierć, podatki, New England Patriots w AFC Championship Game. To już siódmy sezon z rzędu, kiedy ekipa Billa Belichicka znajduje się jedno spotkanie od Super Bowl. Gospodarze podchodzili do tego meczu z całą litanią potencjalnych „rozpraszaczy”. „Brady zażądał wymiany Jimmy’ego Garoppolo!”,Bill Belichick zamierza opuścić Nową Anglię na rzecz Giants!”, „To początek końca dla 40-letniego rozgrywającego i 65-letniego trenera po dziesięcioleciach niewyobrażalnego sukcesu!”. Wszystkie te nagłówki sprawiły jednak, że Patrioci byli silniejsi, tak jakby Miecz Gryffindoru był w rękach Voldemorta. Titans, pomimo pobożnych nadziei wszystkich kibiców, nie byli konkurencją dla znacznie bardziej doświadczonego zespołu. Z Foxborough mogli odjechać z śmiałym przeświadczeniem, że byli po prostu gorsi.

Głównym planem dla drużyn przeciwnych w tym sezonie było wywieranie presji na linii ofensywnej, która jest najsłabszym elementem w ofensywnej układance z Bostonu. Choć wszyscy dobrze to wiedzą i fakt ten obierają za oczywisty, Titans w sobotę nie zrobili nic, aby wykorzystać swoją przewagę. 40-letni rozgrywający poczuł starcie z obrońcami na własnej skórze tylko cztery razy, przy czym ani razu nie leżał „na deskach”. Wyjątkowo deprymująca była chociażby ta akcja:

Takiego komfortu nie miał za to Marcus Mariota, gdyż sam został powalany aż ośmiokrotnie (co jest rekordem Patriots w fazie playoffs)! Przez niemal całe spotkanie uciekał spod presji, czego dowodem było wygenerowane 37 jardów. Jednakże nie dajmy zwieść się liczbom, gdyż front-7 Patriots skutecznie neutralizował zapędy młodego gracza do wybiegania w otwarte pole (fantastycznie chroniąc boczne strefy linii wznowienia akcji). Podobnie trudne zadanie miał Derrick Henry. Biegacz, który miał być główną bronią w ofensywnych akcjach Tennessee zdobył zaledwie 28 jardów. Skuteczne biegi Henry’ego i Marioty, które pozwalałyby na przesuwanie znacznika i ograniczenie czasowe dla Toma Brady’ego – taką receptę wystawiali eksperci Tytanom przeciwko defensywie aktualnych mistrzów. Ci jednak pieczołowicie się na to przygotowali i zaprezentowali w jaki sposób gra się przeciwko akcjom biegowym.

Równie dobrze spisali się zawodnicy z drugiej linii obrony. Stephon Gilmore okazał się asem w rękawie całej formacji, nie dopuszczając do żadnego skutecznego podania kierowanego w jego stronę. Patrick Chung, pomimo, że pozwolił na stratę 36 jardów w jednej akcji autorstwa Delanie Walkera, wykonał równie znakomitą pracę ograniczając jednego z liderów korpusu skrzydłowych z Tennesse do jedynie 49 zdobytych jardów. Devin McCourty i Duron Harmon zanotowali tak samo solidny występ, nie pozwalając na żadne skuteczne podanie w głąb pola, przez większą część wieczoru. Piętą achillesową okazał się za to Malcolm Butler, który pozwolił na dwa przyłożenia Corey’a Davisa i wydaje się, że będzie jedynym graczem po stronie obrony, na którego kibice będą zerkać z niepewnością.

Formacja ofensywna gospodarzy po raz kolejny udowodniła, że nigdy nie można mieć wobec niej choć cienia wątpliwości. Tom Brady z chirurgiczną precyzją rozmontowywał drugą linię obrony gości, czego dowodem jest zdobycie przez niego 337 jardów i 35 kompletnych podań, a wszystko okraszone trzema przyłożeniami. To już jego 10 mecz w karierze na tym etapie rozgrywek, gdzie zdobyta trzy lub więcej przyłożeń, a to oznacza, że wyprzedził w tym elemencie Joe Montanę w klasyfikacji wszech czasów. Dion Lewis znów pokazał świetną chemię, która łączy go ze swoim rozgrywającym, łapiąc 9 podań na łączną odległość 79 jardów i dodają kolejne 62 w akcjach biegowych. Nie sposób też pominąć Jamesa White’a i Chrisa Hogana, którzy również byli solidnym wsparciem dla swojej formacji. Nie mniej, na skrzydłach rządził Danny Amendola, który ustanowił rekord klubu 11-stu złapanych podań w Divisional Round (co przyniosło dorobek 112 jardów). Najtrudniejsze zadanie, przynajmniej przed pierwszym kopnięciem, wydawał się mieć Rob Gronkowski. Safety Kevin Byard został ochrzczony mianem najlepszego gracza na swojej pozycji przez Associated Press, co jest sporą nobilitacją. Jego kunsztu, niestety, nie było widać na tle elitarnego tight enda. Nie ważna jak bardzo cała formacja obronna skupiała się na przyszłym członku Hall of Fame, ten nie miał żadnego problemu by zgubić krycie, czy złapać najbardziej niemożliwe podania. Sześć złapanych piłek, 81 jardów i przyłożenie, to jego najlepsze statystyki od 2015 roku.

New England Patriots vs. Tennessee Titans 35:14

Jakub Kaczmarek

Kanonada

Grubo spóźniony wbiegam do domu, odpalam naprędce telewizor, przerzucam na Eleven – 28:7, czyli jednak bez niespodzianki. Nieco uspokojony odpalam komputer, wchodzę na twittera, pod #nflpl wpisy o sensacji. Spoglądam jeszcze raz na telewizor – tym razem zwracam uwagę na skróty przy wyniku i to jednak Jaguars są 3 posiadania do przodu. Czyli będzie się jeszcze działo.

Co prawda Jacksonville Jaguars już raz w tym sezonie upokorzyli Steelers, ale po dobrej drugiej połówce sezonu i meczu Jags z Bills tydzień temu, to gospodarzy należało uznać za faworytów. Ba, na forach kibicowskich od dawna zastanawiano się, kto z AFC zamelduje się w Super Bowl – czy będą to Patriots czy Steelers. Ci drudzy nieoczekiwanie nadziali się na zaporę nie do przejścia, której mimo wszelkich wysiłków nie mogli sforsować.

Pierwsza połowa minęła pod znakiem dominującej ofensywy gości – nie tylko błyszczał Leonard Fournette (w całym spotkaniu trzykrotnie meldował się w endzone) ale i powszechnie niedoceniany Blake Bortles, który tydzień temu pokazał się lepiej w roli RB aniżeli QB. Obrona Steelers, wspierana z trybun przez Ryana Shaziera, nie mogła znaleźć panaceum na doskonale rozplanowaną grę przybyszy z północnej Florydy. Wtedy do gry wkroczyła formacja ofensywna Stalowych, próbując doścignąć ekipę Blake’a Bortlesa w sposób przypominający Syzyfa wtaczającego kamień na górę.

Żeby zrozumieć skalę pościgu, śledzonego przez miliony niczym białego Forda Bronco prowadzonego przez OJ Simpsona, wystarczy spojrzeć na statystyki Big Bena – 37/58 (!), 469 jardów, 5 przyłożeń i przechwyt, w czym jedno z podań nastąpiło co prawda za line of scrimmage (do tyłu). Strata z początku spotkania okazała się jednak nie do odrobienia, a o zwycięstwie Jaguars mogło zadecydować to, że zamiast odkopać piłkę daleko, Tomlin w końcowych minutach czwartej kwarty zdecydował się na onside kick. Obrona Steelers o dziwo zatrzymała tym razem Jags, ale w zasięgu Lambo – to właśnie ten field goal, jedyny w całym spotkaniu , zdecydował o zwycięstwie gości.

Jaguars, ci sami którzy tydzień temu ledwo dali radę Bills, do spotkania z Patriots przystąpią z podniesionymi głowami. Wygrać na Gillette Stadium będzie niesłychanie ciężko, ale nie jest to niemożliwe i Belichick z Bradym w żaden sposób nie powinni lekceważyć drużyny Douga Marrone.

Mike Tomlin

Jak to zwykł mawiać Dariusz Szpakowski w grach z serii FIFA, ten mecz przypominał pojedynek bokserski. 87 łącznie zdobytych punktów, żadna z drużyn nie chciała odpuścić – mecz przyjemny zarówno dla stałych futbolowych widzów jak i dla nowicjuszy, oglądających spotkanie futbolowe przypadkiem – a także świetne preludium do tego, co okazało się wydarzeniem wieczora.

Jacksonville Jaguars vs. Pittsburgh Steelers 45:42

Kuba Tłuczek

Minneapolis Miracle

Mecze, które złotymi zgłoskami zapisują się w annałach futbolu zwykły mieć swoje własne nazwy odnoszące się do okoliczności w których zostały rozegrane – tak też mamy Ice Bowl, Monday Night Miracle czy Tuck Rule Game. To, co wydarzyło się w niedzielę na US Bank Stadium momentalnie zostało ochrzczone jako „Minneapolis Miracle”. Ale od początku.

Vikings zaczęli z wysokiego C – dominacja przez całą pierwszą połowę, dość szybko zdobyte prowadzenie trzema posiadaniami i praktycznie wyłączenie ofensywy kierowanej przez samego Drew Breesa – nic dziwnego że zarówno fani na stadionie, jak i przed telewizorami powoli oswajali się z myślą że to Vikings pojadą za tydzień do Filadelfii by rzucić rękawice Eagles. Jak to jednak w futbolu często bywa, tzw. „Momentum” na pstrym koniu jeździ.

Nie wiem czym Sean Payton zmotywował Świętych w przerwie, ale tuż po niej na boisko wyszedł zupełnie inny team, taki jakim zapamiętaliśmy go z sezonu regularnego. Systematycznie odrobili stratę do gospodarzy i wyszli na prowadzenie po 2 TD Thomasa i jednym Kamary – czołowych postaci Saints AD 2017. Jak się za chwilę mieliśmy dowiedzieć, to był jedynie zalążek emocji jakie nas czekały.

Vikings którzy wydawali się już rozbici, podnoszą ostatkiem sił głowę i dostają się cudem na połowę Świętych po niesamowitym podaniu do Thielena. 3rd&stop, Kai Forbath musi kopać z 53 jardów. Udaje mu się i Vikings wracają na prowadzenie – jest nadzieja. Nadzieja którą gasi vis-a-vis Forbatha – Lutz także się nie myli i wyprowadza swoją drużynę na prowadzenie na minutę przed końcem. To co wydarzyło się potem to wiemy doskonale wszyscy, a nawet gdybyśmy nie wiedzieli – żadne słowa by tego nie opisały.

Rewanż za 2009 i mistrzostwo NFC? Na pewno, a do tego duży krok w stronę Super Bowl granego na własnym stadionie. Jeżeli teraz miałbym wskazać faworyta NFC Championship, to po spojrzeniu na przebieg meczów dywizyjnych zapewne postawiłbym na Vikes. Ale nawet jeżeli nic z tego nie wyjdzie, jeżeli zaraz pożegnamy Wikingów, to ten mecz na pewno pozostanie nam w pamięci na bardzo długo.

Minnesota Vikings vs. New Orleans Saints 29:24

Kuba Tłuczek

NFL24

About NFL24

Największa polska strona fanowska poświęcona futbolowi amerykańskiemu. Od 2009 roku dostarczamy fanom w Polsce najświeższych newsów, analiz oraz podsumowań z aren amerykańskich (NFL, NCAA, AFL) i kanadyjskich (CFL). Za główny cel stawiamy sobie promocję futbolu w Polsce – dyscypliny którą z roku na rok interesuje się coraz więcej naszych rodaków.

15 thoughts on “NFL 2018: Weekend pełen niesamowitych przeżyć

  1. znakomity Divisionalo Round,a zwłaszcza MIN-NO.Obstawiam finał NE-MIN.Prosze spojrzec na sezon 2001 mistrzostwo NE,2003 PATS,2004 PATS.Mineło 11lat i 2015 znów mistrzostwo NE,2017 NE i 2018 New England Patriots zdobywają SuperBowl ???.,a do tego każdy finał z innym przeciwnikiem.myśle żę tak bedzie.pozdrawiam wielki fan PATRIOTÓW.

          • Sam jestem zapalonym fanem New England Patriots, ale powiem Wam, że kogo, jak kogo, ale Jaguars boję się najbardziej. Dysponują wyśmienitym personelem, by wykorzystać największe nasze bolączki w tym sezonie. Są w stanie wywierać realną presję na linii wznowienia akcji przez całe spotkanie, mają kim bronić Gronka w polu i na „fade routes” w end zone, dysponują szybkimi LB’s, którzy są w stanie dorwać Lewisa w backfield, a nie wspomnę o CB’s. No i przede wszystkim, są w stanie realnie kontrolować zegar w ofensywie. Jeśli to będzie spotkanie o niskim wyniku, to będzie ważyło się do ostatnich minut czwartej kwarty i…. może być różnie.

            Oczywiście, jak wspomniałem jestem zapalonym fanem Patriots i głęboko wierzę, iż kto jak kto, ale tylko Bill Belichick może znaleźć sposób na tak dysponowanych Jags. Sam Tom Brady powiedział: „Ten mecz to będzie nasze największe wyzwanie, jakiego doświadczyliśmy w tym sezonie.” I taka jest prawda. Do tej pory nie starliśmy się z żadną drużyną podobną osiągami i personaliami do Jags. Także, wspierajmy i wierzmy, ale nie bądźmy przekonani. Steelers tydzień temu odbiło się to czkawką 😉

          • Na tym poziomie rozgrywek nie ma już przypadkowych drużyn i każdy mecz to ogromne wyzwanie. Istotnie, Jags w obronie to drużyna niemalże kompletna.Świetny pass rush, topowa linia LB i jeszcze lepsze secondary gwarantuje NE ciężką przeprawę. Moim zdaniem atutem NE jest różnorodność w grze ofensywnej. Wyeliminujesz Gronka, Cooksa, nie ma problemu – jest Hogan, Dola, Dorsett, czy White, Lewis oraz wracający po kontuzji Burkhead. Każdy z tych graczy stanowi realne zagrożenie i nie chcę mi się wierzyć, by Jags posiadali moc zneutralizowania ich wszystkich. Pozostaje pytanie, ile czasu na rozegranie TB12 da mu jego OL.Jeśli dadzą mu tych pare sekund, to powinno być dobrze. Kluczowe będzie także powstrzymanie Fournetta,Yeldona, a także samego Bortlesa w grze biegowej, bo na tym elemencie oraz krótkich podaniach prawdopodobnie Jags będą opierać swój atak.
            Po meczu ze Steelers, rzeczywiście zacząłem sie zastanawiać, czy Stalowi nie byliby wygodniejszym przeciwnikiem. No, ale jest jak jest i nie ma co marudzić, tylko pokazać wyższość na boisku. Ramsey już widzi VLT w swojej kolekcji, podobnie jak Mitchell ze Steelers widział rewanż z NE nawet i w piekle. Zobaczymy, czy zbytnia pewność siebie Jags tez ich nie zgubi.

          • Jest tylko mały problem: JAX ma świetną obronę podaniową. W przypadku biegu jest dużo gorzej. A NE ma teraz cały korpus biegaczy dostępnych: Lewis, White, Burkhead.

            Więc jak mówi stare przysłowie pszczół: jak nie kijem go to pałą 🙂

            A tak na poważnie ofensywa NE to nie tylko podania, to także sporo biegu i było to widać na przykładzie ww zawodników.

  2. Czy ktoś może racjonalnie wytłumaczyć zagranie obrońcy Saints Williamsa, który tak się minął w ostatniej akcji? Oglądałem to wielokrotnie, nie wiem jak można się było tak pomylić? Poślizg? Nie, to wygląda tak jak on by walnął duszkiem sporo wódki przed tym zagraniem.

    • Widać, że odruchowo podjął decyzję żeby nie wpaść na kolesia w locie. Może skupił się na piłce (wybiciu jej/złapanie) – i „nagle” go zobaczył (lecącego). Przed akcją wbił sobie do głowy – żeby nie faulować, ani nie wyrzucać przeciwnika za linie boczną (zatrzymanie czasu = kop za 3 i przegranie meczu). I jak tak biegł na piłkę – nagle typ w locie – „tylko nie faulować !” – omijam !

      No bo raczej w NFL zawodnicy nie boją się wpadania na przeciwnika. Zwłaszcza jak jest w locie i „mnie nie widzi” . Można mu pięknie prz….ić , może coś mu złamię przy okazji. a na pewno efektownie powalę.

      Jak widzę takie loby rzucane w bok od QB do swoich , kiedy przeciwnik ma czas dobiec, powalić, połamać żebra, spowodować wstrząs mózgu – to zastanawiam się czy ci QB to jacyś sadyści. Wszak takie zagrania wyglądają jak jakaś zemsta. „Wypił mi moje mleko do kawy – to zagram mu w meczu ekstra loba ! ” 😉

    • Na chłodno wszystko wygląda rzeczywiście kuriozalnie, popatrzmy jednak na to, jakie zadanie miał tam do spełnienia Williams. Otóż mógł albo przeciąć podanie, uczynić je niekompletnym, albo mógł po prostu poczekać cierpliwie na złapanie piłki przez Diggsa i potem powalić go w boisku, to zakończyłoby mecz. Jeśli chodzi o opcję 1, to potencjalnie ryzykował karą za Pass Interference, która oznaczałaby field goal z tego miejsca (dający zwycięstwo Vikings). Opcja 2 ryzykuje tym, że Diggs wyszedłby po chwycie poza linię boczną zatrzymując zegar, również umożliwiając field goal. Jego decyzja skłaniała się bardziej ku opcji 2, ale zabrakło wspomnianej cierpliwości, zdecydowanie nie wytrzymały nerwy, źle obliczył sobie to, ile miał czasu na zagranie, może chciał być zbyt efekciarski przy tym tackle. Ten poślizg mógł być wynikiem tego, że zauważył swoje nieprawidłowe ustawienie do akcji. Wyszło najgorzej jak się dało, jeszcze wpadł na kolegę z drużyny. Szkoda chłopaka, świetny sezon, bądź co bądź do tego zagrania rozgrywał dobry mecz (chociażby wcześniejsze INT).

  3. Są już pierwsze prognozy na finały. Oba mecze będą rozegrane w podobnych warunkach. Szacunowo ok 6-7 stopni, bez opadów. Także pogoda nie będzie zadnym czynnikiem co na tym poziomie jest ok.

  4. Tak jak Titans wygrali z Chiefs choć nie oni grali w roli faworyta tak Jaguars wygrali z Steelers choć też nie byli faworytem meczu , tak tydzień póżniej wszystko wróciło do normy i Titans zakończyli sezon tak teraz to Jaguars zakończą sezon . Brady musiałby być na jakichś prochach usypiających tak jak i reszta żeby tego meczu nie wygrać .A co do Superbowl to jeśli dobrze pamiętam to jeszcze nigdy drużyna będąca gospodarzem finału NFL nie wyszła po za Divisional Round czyli Minnesota już przeszła do historii i jeszcze ten ,, MIRACLE ,, czyżby bogowie sprzyjali lepszym ?

Pozostaw odpowiedź ryszard Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *