Super Bowl LII w Minneapolis przeszło do historii, lecz z mianem absolutnego klasyku. Philadelphia Eagles jak i New England Patriots stanęli na wysokości zadania i przez 60 minut gry pokazali, jak walczyć o najcenniejsze trofeum w futbolu amerykańskim. Finał na U.S. Bank Stadium napisał również serię niesamowitych historii, które mogą zachwycić i zainspirować.
Super Bowl, o którym nawet nie śniliśmy
Poprzedni Super Bowl, także z udziałem New England Patriots, zawiesił swojemu następcy bardzo wysoką poprzeczkę. Po tym jednak, co zobaczyliśmy w nocy z niedzieli na poniedziałek trzeba przyznać, że ten mecz zrobił z tą poprzeczką to, co Władysław Kozakiewicz na igrzyskach w Moskwie.
Chociaż faworytami byli obrońcy tytułu, to mecz (niemal klasycznie) zaczął się od tego, że rywale odskoczyli, a Pats byli zmuszeni do pościgu. Kiedyś musiało to nie wyjść i nie wyszło akurat w rozstrzygającym spotkaniu tego sezonu – Eagles zwyciężyli 41:33, zrywając tym samym z łatką jedynej drużyny w NFC East bez pierścienia, a także kładąc kres żartom, których byli obiektem przez dekady.
Nikt z nas nie spodziewał się, że obie drużyny zdobędą więcej niż 1100 jardów dzięki swoim atakom. Z drugiej strony, postać Nicka Folesa zawsze kreuje niesamowite emocje, bo przecież w 2013 roku uczestniczył w spotkaniu, gdzie Oakland Raiders „wrzucił za kołnierz” siedem przyłożeń!
Jego historia to gotowy scenariusz na łzawy film z futbolem w tle. W 2012 roku wybrany przez Eagles, by po kilku tygodniach zastąpić Michaela Vicka, którego zaczęły prześladować urazy. W następnym sezonie doprowadza Eagles do playoffów (przegrana w pierwszej rundzie z Saints, dwoma punktami), a sam ląduje w Pro Bowl. Potem nastąpiła zniżka formy, wymiana najpierw do St. Louis, potem do Kansas City, by wrócić niczym syn marnotrawny do Philly, jako backup Carsona Wentza. Wszyscy wiemy jak się ta historia dalej potoczyła, a obecnie mało kto pamięta świetną grę Wentza z sezonu regularnego – to Foles grzeje się w blasku jupiterów jako MVP Super Bowl. Nagroda zresztą skądinąd zasłużona, sprawdził się nie tylko jako QB, ale także jako skrzydłowy. Co ciekawe, zagrywka znajdowała się w playbooku Pedersona pod hasłem „Philly Special”, a co intrygujące, to fakt, że powstała po obejrzeniu meczu Clemson z NCAAF. Ćwiczona była na treningach przez trzy tygodnie, specjalnie przygotowana pod ten magiczny wieczór. Ta jedna akcja jest też potwierdzeniem, iż Eagles wcale nie wygrali przez szczęście, ale dzięki swojej sportowej bezczelności (inną może być podjęcie próby 4th&1 będąc na 45 jardzie swojej połowy). Corey Clement, zawodnik, który nie został wybrany w Drafcie 2017, odbiera piłkę od centra i oddaje w ręce, równie niedocenionego podczas Draftu w 2014 roku, Trey’a Burtona, który podaje na przyłożenie do Nicka Folesa, którego historię już znamy. Czy to wszystko nie układa się w piękną całość?
Podobnej sztuki próbował Tom Brady, choć bardziej z powodu desperacji, po kolejnych nieudanych konwersjach. Gdyby nie to, że Pederson użył podobnej zagrywki nieco później, podanie Amendoli do Brady’ego przeszłoby zapewne bez echa. Trick play, który nie wyszedł to nic nadzwyczajnego – ale kontrast daje do myślenia. Brady dwoił się i troił, ofensywa nastukała ponad 600 jardów z czego sam Tom 500, a i tak jednym z powodów dlaczego Pats nie zdobyli 6 pierścienia jest to, że nie złapał podania – co do jego obowiązków z pewnością nie należy. Piętą Achillesową okazała się jednak formacja defensywna, która na koniec sezonu zasadniczego była sklasyfikowana na ostatnim miejscu w stawce. Dlaczego? Pokazała to właśnie w Minnesocie. Od 1986 roku nie zdarzyło się, aby drużyna, której formacja obronna zestawiona na niższym stopniu niż 25, wygrała Super Bowl. Może i ta statystyka nie miała by większego znaczenia, gdyby nie zanik podstawowej umiejętności u obrońców Matta Patricii – tacklowania.
Warto zwrócić też uwagę na to, jaką świetną robotę zrobili ofensywni liniowi i defensorzy odpowiedzialni za krycie TE – pierwszy sack oglądaliśmy dopiero w czwartej kwarcie i to od razu w pakiecie z fumble. Fletcher Cox jakby dostał dodatkowy zastrzyk energii od swoich kolegów, wziął na siebie dwóch graczy z linii ofensywnej, jednocześnie robiąc wolne miejsce Brandonowi Grahamowi, który przypieczętował zwycięstwo swojej ekipy.
https://www.youtube.com/watch?v=BOR5D_5YONQ
Co więcej, Ertz z Gronkiem dopiero w drugiej połowie znaleźli panaceum na swoich przeciwników. Ten drugi był urzeczywistnieniem dobrze znanego prawidła, iż 30-minutowa przerwa na Halftime Show, to specjalność nestora wśród szkoleniowców. W pierwszej połowie, tight end z polskimi korzeniami, złapał zaledwie 1 podanie na 9 jardów (przy 5 próbach) – co było również wynikiem fantastycznej gry fizycznej Eagles przeciwko niemu w momencie łapania podania – podczas gdy po występie Justina Timberlake’a, od razu zanotował serię 4/5, 68 jardów i TD. Dlaczego Orły nie podwoiły krycia w swojej czerwonej strefie? Tego nie wiemy, ale na szczęście nie przełożyło się to na końcowy wynik.
Wiele emocji wzbudza fakt, że na boisko nie wyszedł w ogóle Malcolm Butler. Plotki mówiły, że poszło o marihuanę, imprezowanie godziny przed spotkaniem, ale w pomeczowej konferencji Belichick przyznał że to była w 100% jego decyzja. Człowiek który dał Pats Super Bowl XLIX miał prawo poczuć się pominięty, a kibice wobec słabej postawy secondary – oszukani. Prawdziwej przyczyny tej decyzji już z pewnością nie poznamy – no chyba, że przy okazji którejś z biografii – lecz najbardziej racjonalną wydaje się być wzrost cornerbacka. Sztab szkoleniowy postanowił postawić na zawodników najwyższych, przez wzgląd na wysokich skrzydłowych Eagles, jednakże te parametry nie szły w parze z umiejętnościami. Eric Rowe wyraźnie nie miał wyczucia w kryciu na zewnętrznych ścieżkach, podczas gdy cały sezon bronił zawodników z pozycji wideout. Podobnie, Johnson Bademosi – żaden nie był w stanie wzmocnić krycia Alshona Jeffery.
Field goala, który w końcówce mógł dać więcej spokoju, nominalnym gospodarzom, nie trafił z bliska Gostkowski, choć trzeba przyznać, że on i Allen i tak dali z siebie wszystko, żeby piłka w ogóle znalazła się w powietrzu – winiłbym tutaj raczej snapera, Joe Cardonę, który piłkę posłał za bardzo w prawo, prosto w nogi zawodnika odpowiadającego za ustawienie piłki do kopnięcia. Generalnie, to nie były dobre zawody kopaczy, którzy na początku meczu nie potrafili wstrzelić się między słupy na U.S. Bank Stadium, tym samym, pozbawili nas rekordu najbardziej płodnego punktowo meczu w historii NFL (ów kamień milowy nadal należy do spotkania z 1994 roku, 49ers vs. Chargers).
Mecz oglądało się na pewno przyjemniej niż ten zeszłoroczny – Eagles nie „siedli” po przerwie i pomimo tego, że Patriots zdołali ich przegonić – nie zadziałało to negatywnie na ich podejście do spotkania. Wskutek tego dostaliśmy spotkanie, w którym każdy znalazł coś dla siebie – nowicjusze mogli podziwiać długie podania, przyłożenia i walkę do upadłego, zaś starzy wyjadacze niesamowitą pracę linii i chłodnego Nicka Folesa, który ze spokojem zrealizował plan meczowy Douga Pedersona.
Finał, który stał się inspiracją
Zawsze, przy okazji Super Bowl, wielu ludzi pyta nas: „Dlaczego Super Bowl jest tak niezwykłe?”, „Co jest w nim takiego, że mówi się o nim cały tydzień, choć to tylko jeden dzień?”. Dość mówić o aspektach ekonomicznych, gospodarczych, kulturowych i historycznych. W tym roku odpowiedź na to pytanie nasuwała się sama: to wydarzenie, które tworzy niezwykłe i niepowtarzalne opowieści światowego sportu. Niezależnie od tego, kto w Minneapolis uniósłby w geście triumfu najcenniejsze trofeum, napisałby historię, która złotymi literami wpisałaby się w kanony sportowych legend.
Philadelphia Eagles to historia przynajmniej trzech postaci. Trenera, który jeszcze 10 lat temu trenował licealną drużynę i zmagał się z krytyką wiecznie niezadowolonych rodziców. Przez cały sezon zmagający się z fortuną, która jakby chciała mu uświadomić, że to nie rok na osiąganie wielkich sukcesów. Najpierw strata Jasona Petersa, gracza z pozycji left tackle, w jakże ważnej formacji linii ofensywnej, który poziomem gry zasłużył już na miejsce w Hall of Fame. Później, Darrena Sprolesa, biegacza, który na początku sezonu utrzymywał ciągłość gry biegowej. Będąc już prawie na półmetku sezonu, kontuzja nie ominęła również kapitana formacji specjalnych, Chrisa Maragosa, który dla każdej drużyny byłby niezwykle cennym luksusem. Całość domykając Carsonem Wentzem, rozgrywającym, który nadawał ofensywie kreatywności, mobilności, nieprzewidywalności, a sam wkrótce miał sięgnąć po nagrodę MVP sezonu. Mimo tego, Pederson nie zamierzał wykręcać się od odpowiedzialności za wynik na koniec tegorocznej kampanii. W najgłębszych zakątkach swojego ośrodka treningowego, zaczął jeszcze raz studiować umiejętności swoich zawodników z ławki rezerwowych, jednocześnie konfrontując z poszczególnymi zagrywkami, którymi dysponował. Mówił o tym w trakcie medialnych spotkań przed Super Bowl, jak wieczorami przeglądał nagrania wideo Nicka Folesa, cofając się aż do czasów St. Louis Rams, aby móc jak najlepiej przystosować plan meczowy do jego widocznych preferencji.
Ten profesjonalizm i dbałość o najdrobniejsze szczegóły sprawiły, że Nick Foles przez cały okres trwania playoffs wyglądał jak rasowy rozgrywający, za którym przemawiają kolejne celne podania. Również dla niego, wizyta na U.S. Bank Stadium i uczestnictwo w tym wyjątkowym święcie było pewnego rodzaju katharsis. Pomijając cały „plot twist” jego kariery, o której pisaliśmy wyżej, jeszcze 2 lata temu myślał o zakończeniu kariery, a każdy kolejny mecz, sezon tylko utwierdzał go w tym przekonaniu. Dzisiaj? Bogatszy nie tylko o mistrzowski pierścień i tytuł MVP, który może należeć tylko do wybrańców, ale przede wszystkim doświadczenie. I nie tylko te sportowe.
– Myślę, że najważniejszą rzeczą jest nie bać się porażki. Porażka jest częścią naszego istnienia. Pozwala nam budować charakter i dojrzewać. Nie byłbym tutaj, gdybym nie upadł tysiące razy, popełnił błędy. […] Nie jestem doskonały. Nie jestem Supermanem. Mogę być w NFL, wygrać Super Bowl, ale, hej, wciąż zmagam się z codziennością. I tu właśnie wkracza moja wiara, moja rodzina. Borykając się ze swoim życiem, po prostu wiedz, że to tylko szansa dla rozwoju Twojego charakteru. Proste. Jeśli coś dzieje się w twoim życiu, wciąż walczysz, obejmij to. Ponieważ rośniesz. – mówił w świetle fleszy i jupiterów, po odebraniu swojej, być może, najważniejszej nagrody za swoją pracę w karierze.
Chris Long – były zawodnik New England Patriots, który rok temu był jednym z bohaterów największej sensacji w erze Super Bowl, w tym roku znów uczestniczył w spotkaniu, które przejdzie do historii. Jednakże nie ten fakt definiuje jego sezon. Całe swoje tegoroczne wynagrodzenie – dokładnie, milion dolarów – przekazał na cele charytatywne swojej fundacji. W historii światowego sportu ciężko znaleźć podobny przypadek, a przecież nikt nie mógł mu zagwarantować takiego zakończenia! A jednak, karma wraca, tym razem, ta pozytywna. Może jednak sprawiedliwość istnieje?
Tłem dla tych wszystkich zdarzeń jest oczywiście sukces całego miasta – Filadelfii. Nie bez kozery nazywane „Miastem Braterskiej Miłości”. Na ten tytuł czekano od początku istnienia ery Super Bowl, będąc odpornym na wszystkie upokorzenia, miliony memów i żartów. Nic więc dziwnego, że w momencie sukcesu wszyscy eksplodowali, dali się ponieść emocjom, jak ten Ikar swoim skrzydłom w greckim micie.
Tej nocy, o swoje dziedzictwo walczyli również New England Patriots. Znienawidzeni przez całą Amerykę i rzeszę grup kibicowskich, przez swą bezwzględność i nieskrytą rutynę w kompletowaniu kolejnych laurów. Drugi raz w swojej historii chcieli obronić mistrzostwo wywalczone przed rokiem. Dokończyć drugą trylogię, której zwieńczeniem byłby szósty pierścień na dłoni legendarnych Toma Brady’ego i Billa Belichicka. Byle zamknąć wszystkim usta, zmusić do poddania się ich dominacji. Mieli stać się dla Orłów gorzkim fatum, pokonując ich na tym etapie rozgrywek drugi raz w historii. Kto wie, co by było gdyby… Tymczasem, muszą zadowolić się nic nie znaczącymi rekordami, bo przecież nie oddali mistrzostwa bez podjęcia rękawic. Zgromadzili największą ilość jardów (613), z czego 505 należało do samego Brady’ego – który nadal udowadnia, że potrafi oszukać czas – oraz stali się pierwszym finalistą, którego trzech odbierających uzbierało na swoim koncie min. 100 jardów (Hogan, Amendola, Gronkowski). Nawet rekordowe 33 punkty, pierwsze zdobycze w pierwszej kwarcie, dobicie do 12 przyłożeń duetu Brady/Gronkowski w postseason (wyrównując rekord Montany/Rice’a) – wszystko na nic. W klubie, której maksymą jest „Do Your Job”, a oczywistym celem w każdym sezonie Vince Lombardi Trophy, to tylko liczby, o których z pewnością już nie pamiętają.
- Da Bears 1985, czyli jak Grabowscy i ich wąsy podbili USA - 11 maja 2019
- Draft 2017 i Draft Fest w Baltimore - 12 kwietnia 2019
- Od zera do Bohatera - 11 kwietnia 2019
- Problemy techniczne!!! - 1 kwietnia 2019
- NFC North – analiza salary cap - 12 marca 2019
Philly special było trenowane przez 3 tygodnie, ale zawodnicy po meczu wyjaśnili, że przez ten okres grali tę akcję na sucho łącznie 3 razy. 😉
Tymczasem Jimmy Garoppolo podpisał najwyższy kontrakt w historii NFL 5y/137 mln, 49ers chyba za wysoko go cenią. Trzy dobre mecze w przegranym już sezonie to trochę za mało ale może widzą w nim drugiego Montanę ? ;-))
A jaka suma jest z tego gwarantowana?
Według Matta Maiocco z NBC 74 mln. $ są gwarantowane. To po Staffordzie oraz Lucku trzecia kwota w lidze.
Czas pokaże czy Gap jest wart tych pieniędzy , bo jak dla mnie taka kwota dla gościa który rozegrał nie wiele to głupota . Ale generalnie w dzisiejszych czasach w świecie sportu kontrakty zawodników jak i trenerów przejawiają zjawisko paranormalne , i nie mówię tylko o ligach zza oceanu bo np. to co dostaje Neymar i jego kwota transferu ponad 200 baniek czy Messi na nowym kontrakcie czy teraz jak czytałem że za Harrego Kane Tottenhamm chce 300 baniek no i nie można zapomnieć o Chinolach płacących po 30 kilka milionów euro za sezon i to nie koniecznie graczom pierwszego formatu to to już kur…. jest totalna paranoja . Wybaczcie koledzy że wtrąciłem do komentarza wątek nie z futbolu amerykańskiego .
Tu masz na szczęście salary cap i jak zapłacisz QB to zabraknie Ci na innego klasowego zawodnika, co może przesądzić o sukcesie lub jego braku.
Sebastian Janikowski nie wróci do Raiders, bedzie wolnym agentem tej wiosny. Trochę szkoda, powinien zakończyć tam karierę. Teraz pytanie czy tak się nie stanie? Mam nadzieję, że nie, podobno są zainteresowane nim zespoły, tylko czy on bedzie chciał ?