Ruchy nowojorskich Jets i ich trenera Rexa Ryana wyglądają coraz dziwniej. Powszechnie znana była potrzeba posiadania klasowego rozgrywającego, biorąc jednak pod uwagę zeszłoroczną formę Marka Sancheza, można odnieść wrażenie, że Odrzutowce obecnie przesadzają i stają się w swoich działaniach bardzo chaotyczni.
Sanchez nie miał udanego sezonu, to pewne. Pod koniec zastąpił go nawet młody McElroy, a na ławce czekała rewelacja sprzed dwóch lat Tim Tebow, który, mimo ogromnej popularności, był wyjątkowo nielubiany przez trenera Ryana. Oskarżony o niski poziom umiejętności nie gościł zresztą za często na boisku. Czy słusznie, czy niesłuszna była ocena Rexa – ciężko oceniać, szczególnie, że wiele okazji Tebow nie dostał. Niemniej, jeszcze przed rozpoczęciem sezonu 2012 wydawało się, iż Jets mają, może nie kłopot bogactwa, ale na pewno solidną i stabilną sytuację jeśli chodzi o rozgrywających. Okazało się, że jest dokładnie na odwrót.
Już po zakończeniu sezonu stało się jasne, że dojdzie do przetasowań. I wszystko byłoby całkowicie zrozumiałe, bo nikt nie neguje przecież konieczności naprawienia w drużynie Odrzutowców tego, co wadliwe. Niestety, zeszłoroczny cyrk trwa w najlepsze i nie ma żadnych oznak jego końca. Otóż już w połowie marca roku bieżącego do drużyny został zakontraktowany David Garrard, były lider Jaguarów z Jacksonville, już dosyć wiekowy i w sumie po sporej przerwie w grze. Ten ruch można by jeszcze zrozumieć, ale za to całkowicie niezrozumiały, w świetle tych wcześniejszych działań, jest wybór przez Jets w drafcie w drugiej rundzie Geno Smitha z Uniwersytetu Zachodniej Wirginii.
Żeby była zupełna jasność – osobiście uważam go za całkiem przyzwoitego zawodnika i z pewnością solidne wzmocnienie. Ale zależy to wszystko od sytuacji, w jakiej aktualnie klub się znajduje. Tymczasem nowojorczycy sprawili sobie wówczas szóstego (sic!) rozgrywającego i nawet późniejsze zwolnienie Tima Tebowa nie poprawiło sytuacji. Obecnie doszło bowiem do sytuacji, gdzie do roli pierwszego rozgrywającego pretenduje aż trzech zawodników – Garrard, Sanchez i Smith i każdy z nich ma swoje solidne argumenty. A tuż za nimi czeka młody i całkiem zdolny McElroy, by nie wspomnieć o Simmsie, któremu jednak jeszcze sporo brakuje. Nie jest to do końca zdrowa sytuacja w drużynie – jak pokazują przykłady najlepszych, by wygrywać potrzebne jest posiadać jako lidera drużyny jednego absolutnie najlepszego rozgrywającego, którego zmiennik(cy) zna swoje miejsce. To daje mu spokój, a drużynie stabilność. U Jets czegoś takiego nie ma i zapewne w ciągu całego sezonu w ogóle nie będzie.
To zresztą zaledwie pierwszy aspekt całego tego karnawału. Wybranie Geno Smitha w drugiej rundzie było zwyczajnym zmarnowaniem wyboru w drafcie, który po prostu obfitował w kapitalnych zawodników defensywnych i ofensywnych liniowych. Jeszcze raz – nie ujmując umiejętności Smithowi, to nie rozgrywający z draftu (a szczególnie drugiej rundy) był potrzebny Jets. Oni muszą póki co zdobyć lidera, niekwestionowanie najlepszego, jakiego można mieć. Poza tym kłopoty Odrzutowców w zeszłym roku rozbijały się nie tylko o problem z quarterbackiem, ale również, a może przede wszystkim, z defensywą i liniowymi. Pomijając kontuzje (chociażby Revisa), to defensywa Jets potrzebowała (i cały czas potrzebuje) jeszcze kilku niezłych wzmocnień, nie wspominając już nawet o offensive line, bo ciężko jest podawać (i to trzeba oddać Sanchezowi), gdy twoja linia ofensywna rozpada się w kilka sekund, a snapy kilkukrotnie w meczu są wykonywane w katastrofalny sposób.
Drużyna Rexa Ryana poszła jednak w innym kierunku. Dalej szukają tego dobrego rozwiązania wyłącznie tasując rozgrywających i licząc, że w końcu trafią. Jestem niezmiernie ciekaw, czy jeszcze przed rozpoczęciem sezonu dojdzie do jakichś ruchów transferowych na pozycji quarterbacka Jets. Mimo, że wydaje się to irracjonalne, to tak naprawdę w Nowym Jorku nic już zdziwić nie może.
Jedno trzeba Ryanowi i spółce przyznać – w obecnej sytuacji na rynku futbolistów ciężko jest znaleźć klasowego lidera dla swojej drużyny poprzez zwykłą transakcję. Do tego wolnych rozgrywających wolnych agentów na poziomie, do którego aspirują Jets jest jak na lekarstwo, o ile w ogóle, a draft był nastawiony na graczy z zupełnie innej bajki. Panowie z Nowego Jorku muszą jednak pamiętać, że w tym wypadku ilość nie rekompensuje jakości, a suma umiejętności posiadanych quarterbacków nie kumuluje się na boisku.
Jedyne co może w jakikolwiek sposób usprawiedliwiać te wszystkie działania, a i to jest mocno naciągane, to fakt, że posiadanie licznej rywalizacji na ławce może zmusić każdego z osobna do jeszcze większej mobilizacji, koncentracji i walki – najpierw o zdobycie pozycji startera, a potem jej utrzymanie. Niestety, jeszcze raz trzeba tutaj podkreślić – tak naprawdę Jets mają kłopoty w każdej formacji, więc rozwiązanie, zresztą wątpliwe, problemu z rozgrywającymi, to dopiero wierzchołek góry lodowej.
Winni temu całemu cyrkowi są zresztą także wszyscy kibice i dziennikarze, którzy podchwycili bardzo szybko temat spektakularnych wpadek Sancheza i skupili się przede wszystkim na nich. Bardzo łatwo przyćmiło to wszystkie pozostałe problemy. Doszła do tego jeszcze rywalizacja z Tebowem, od początku ewidentnie nielubianym przez Ryana i gdy mówiono o Jets na agendzie pojawiali się przede wszystkim rozgrywający.
Idąc tym śladem szkoleniowcy i menedżerowie drużyny starają się łatać jak się da, to, co najbardziej widoczne do naprawy. Na sukces składa się jednak również wiele małych trybików. I mam wrażenie, że już w nadchodzącym sezonie, jeśli polityka transferowa zostanie ta sama, to wszystko wyjdzie z podwójną siłą.
Wojciech Augusiewicz
- VIII SuperFinał – Giants po raz szósty, czy Eagles po raz czwarty, czyli historia pojedynków tegorocznych finalistów - 10 lipca 2013
- No Huddle: 2013, czyli pora coś udowodnić - 16 maja 2013
- No Huddle: Odrzutowy cyrk - 1 maja 2013
- No Huddle: Gra w futbol, a gra w pieniądze - 19 kwietnia 2013
Reksia powinni zwolnić i zatrudnić tam człowieka który posiada mózg