Czy futbol amerykański może mieć swój „dream team”?

„Dream team” to określenie które powstało w 1992 roku z pióra Sports Illustrated i na stałe zostało skojarzone z najlepszą – legendarną już drużyną koszykarską świata – kadrą USA z igrzysk w Barcelonie. Jako pomysłodawcę tytułu powszechnie uważa się Jack’a McCallum’a, ale sam zainteresowany nie bierze na siebie całych zasług z powstania określenia – mówiąc, że to raczej był wspólny pomysł redakcji – opisującego „symbol” który raz na zawsze zmienił oblicze koszykarskiego świata.


Drużyna, która składała się m.in. z Michaeala Jordana, Magica Johnsona, Charlesa Barkleya i słynącego z niewyparzonego języka Larry’ego Birda była jednocześnie mieszanką wielkiego doświadczenia i młodości, a także pragnieniem każdego kibica, który marzył, by zobaczyć i „dotknąć” z trybun, ulic, lotniska lub po prostu z ekranu telewizora drużynę najlepszych koszykarzy świata grających razem o stawkę. Dlaczego razem? Ponieważ pojedynczo każda osoba z ekipy Chuck’a Baly’ego była gwiazdą, ale tylko wspólnie w jednym teamie mogli zaspokoić u swoich „wiernych” to swoiste pożądanie. Magic Johnson podsumował po latach to wszystko stwierdzeniem, że była to największa rzecz jakiej dokonał w swojej karierze. To było marzenie, które przez długi czas, jak się wydawało, nie miało szans spełnienia, ale w latach 80-tych żył sobie pewien działacz koszykówki z Europy który uważał, że słowo „niemożliwe” – mimo ówczesnych trudności w Europie i świecie – nie istnieje.


Boris Stankovic to sprawca tego, od czego wszystko się zaczęło. W tamtych latach podczas zawodów organizowanych przez FIBA (Federation Internationale de Basketball) oraz na olimpiadzie nie mogli grać zawodowcy, lecz tylko amatorzy (co nie do końca było prawdą, gdyż często zawodnicy np. z Rosji grali w swoich rodzimych klubach, a byli zatrudnieni i opisywani w dokumentach olimpijskich jako np. żołnierze czy policjanci). On natomiast marzył o tym, by w końcu zobaczyć w tych zawodach prawdziwych najlepszych, a nie akademików ze Stanów Zjednoczonych ( co nie zmienia faktu, że oni również dominowali w igrzyskach). Uważał za hipokryzję mówienie, że ktoś jest zwycięzcą i najlepszym na świecie w przypadku, gdy ci rzeczywiście najlepsi i pożądani grali w NBA. Marzenie w tamtych czasach nierealne w roku 1992 jednak okazało się możliwe do spełnienia, a zapewne sam Stankovic nie spodziewał się, że gdy to się stanie, to zmieni na zawsze oblicze i postrzeganie koszykówki na świecie.


Po olimpiadzie do dzisiaj członkowie słynnej ekipy są bohaterami mediów i kibiców, którzy często postępowali irracjonalnie tylko z powodu „wierności” dream team’owi. „Nie tak dawno pewien skazaniec wytatuował sobie na czole logo Jumpman – wizerunek Michaela Jordana – a człowiek oskarżony o gwałt, odsiadujący wyrok w Arkansas, tak opisywał swoją ucieczkę przed gliniarzami: „Stary, byłem jak Michael Jordan. Ciach i mnie nie ma”. Jakiś facet skazany za napad z bronią w ręku poprosił o wydłużenie wyroku pozbawienia wolności z trzydziestu do trzydziestu trzech lat – w hołdzie Larry’emy Birdowi, który grał z numerem 33.” Zapomniano im wszystkie występki większe i mniejsze m.in. to że Charles brutalnie potraktował podczas spotkania koszykarza reprezentacji Angoli, czy jak „ekipa” zasłaniała logotypy reklamowe. „Przez te lata zapomnieliśmy o negatywnych stronach ich popularności” – mówił David Stern.

Jestem zdania, że gdyby nie ta „drużyna marzeń” koszykówka byłaby teraz w podobnym miejscu do futbolu. Oczywiście futbol na razie nie ma możliwości by „wybić” się na olimpiadzie, ale można spróbować w inny, możliwy sposób stworzyć swój futbolowy „dream team”.

Obecnie liga wykorzystuje tylko International Series jako sposób na promocję i to przede wszystkim marki NFL, często niestety w celu sprzedania coraz większej ilości koszulek i biletów. Zawodnicy są niemal niedostępni zarówno dla europejskich dziennikarzy (możliwe, że jest to też spowodowane zmęczeniem podróżą), jak i dla zwykłego kibica, który chciałby np. zwykły autograf. Poza tym liga bardzo słabo angażuje się w promocję poprzez swoje „gwiazdy”. Owszem, organizowany jest mecz gwiazd, ale nie ma on w sobie zupełnie nic z rywalizacji sportowej, a raczej z roku na rok coraz bardziej spotkanie przypomina „rywalizację” w WWE. A gdyby zamiast obecnego meczu gwiazd po sezonie stworzyć weekend gwiazd, w którym mogli by grać np. zawodnicy, którzy w tym sezonie nie załapali się do składów swoich drużyn, a wciąż walczą o to, by zaistnieć i pokazać się w NFL, ale w jakimś innym, odmiennym od Ameryki miejscu na świecie? Rywalizacja miała by wtedy swój pełny wymiar i poziom sportowy a gwiazdy, które wybieraliby np. kibice, pojawiałyby się na trybunach, organizowałyby swój camp dla zawodników z poza zawodowstwa, a przede wszystkim pokazaliby się kibicom z tej innej, dostępnej strony. Takie wydarzenie mobilizowałoby cały futbolowy światek i pozwoliło na to, by niemożliwe – dla wielu zawodników amatorów – przez ten jeden weekend stało się możliwe. Stworzyłoby to inny rodzaj dream teamu, ale korzyści i konsekwencje z takiego projektu mogłyby być po czasie podobne do tych osiągniętych w 1992 roku w koszykówce. Ktoś powie, że taki projekt spowodowałby ogromne koszty, zarówno dla organizatora (czytaj NFL) jak i miasta gospodarza imprezy, ale w Barcelonie one wcale nie były mniejsze. M.in. dla zwiększenia bezpieczeństwa zawodników NBA wykorzystano kilka helikopterów, czy snajperów na dachach, którzy mieli zabezpieczyć „dream team” przed jakimkolwiek zagrożeniem. Przekonać do takiego planu organizatora (MKOL) było niezwykle ciężko, ale udało się i pokazano światu coś czego nie zobaczył jeszcze nigdy. Tamte czasy miały tą przewagę, że ograniczona technologia nie pozwała na tak szeroki dostęp do informacji jaki jest teraz. Każdy z zaciekawieniem czekał na kolejne wydanie Sports Illustrated, by w rubryce basketball dowiedzieć się co słychać np. u Jordana, Byrda, czy któryś jest kontuzjowany itp. Teraz mamy m.in. FB, Twitter i telewizje, które 24h na dobę informują nas o wszystkim, co dzieje się za Oceanem, ale dla nas europejczyków czy mieszkańców innego kontynentu wciąż istnieje wielka potrzeba odwiedzenia przez „drużynę marzeń”. Nie byłoby to dosłowne odzwierciedlenie słynnego zespołu koszykarskiego, lecz przełożonym na obecne realia i czas jej futbolowym odpowiednikiem.

Mecz Gwiazd niestety coraz bardziej przypomina reżyserowaną „rywalizację” w WWE.

Wracając do zagadnienia i pytania postawionego w temacie myślę, że futbol amerykański doczeka się w końcu kiedyś swojego wizjonera, jak Stankovic i będzie mieć możliwość na stworzenie swojego Dream teamu. Jak bardzo jest to potrzebne świadczy to, że wciąż zdarza się, że zwykli kibice sportu np. z Polski mają problem z charakteryzacją futbolu amerykańskiego jako dyscypliny sportowej i określają nas na jednym forum internetowym jako „tłuściochów z miskami pełnych chipsów i hamburgerem w ręku” oraz dyscyplinę, która nic sobą nie reprezentuje, nie daje emocji i jest popularna tylko i wyłącznie za oceanem. Pomysłów na stworzenie takiego projektu może być kilka, ja podałem swój, ale i tak najważniejsze jest to by w końcu któryś wykonał zamierzony efekt końcowy.

Swoistym „dream teamem” ale w innym znaczeniu – nie tak dosłownym – mogą być również media i ich odbiorcy. Tutaj sprawa jest zdecydowanie trudniejsza w realizacji, bo obecna koniunktura wymusza obecność dużej ilości wydarzeń negatywnych, bo one po prostu lepiej się sprzedają w masowych mediach. To smutne, a sam Michael Jordan określił, że idealne by było, by „był to system hamulców i równoważenia się”. Można krytykować, ale konstruktywnie. Można chwalić, ale również dokładając do tego swoje argumenty. Tylko w ten sposób, wspólnie i razem (redaktorzy i odbiorcy ) możemy stworzyć dla futbolu amerykańskiego „team” z którego będziemy dumni i dzięki któremu nikt nas już nie określi w tych „pochlebnych” słowach cytowanych z forum. Najważniejsze żebyśmy byli „razem” bo samemu możemy wybić się raz, na moment, ale stworzyć coś, co przetrwa lata, potrzebni jesteśmy „my” i nasz wspólny „dream team”.

images2
Cytaty pochodzą z lektury „DREAM TEAM” Jack’a McCalluma wydana w polskiej edycji przez Wydawnictwo SQN, rok 2013

Karol Potaś

About Karol Potaś

Pasjonat futbolu amerykańskiego od 2009 roku i SB XLIII. Oddany Oakland Raiders. Zawodnicy których ceni szczególnie to K. Warner, L. Fitzgerald i C. Woodson. Lubi trudne tematy i wyzwania, a w życiu kieruje się się zasadą "odważni nie żyją wiecznie, ale ostrożni nie żyją wcale".

2 thoughts on “Czy futbol amerykański może mieć swój „dream team”?

  1. Futbol amerykański ma to do siebie, że do chociaż jednego meczu potrzebne są spore koszty. Żeby zagrać w koszykówkę wystrczy chociażby 4 ludzi, piłka, kosz i kawałek jakiegoś twardego placu co nie trudno załatwić. Do futbolu potrzebnych jest już więcej ludzi(według mnie min. 14 (po 7 na drużynę) żeby małowiele pograć, do tego piłka , chcąc nie chcąc większe o wiele boisko i przede wszystkim najgorsze w tym wszystkim kaski i ochraniacze (bo jaki jest sens zagrania kilku meczy po czym każdy jest bardzo poobijany lub połamany), do tego dochodzą bardzo duże koszty. Nie wiem jak jest dokładnie ale dać dzieciakowi dobre 700zł na to wszystko…Do tego dochodzi ogólna niechęć do futbolu amerykańskiego na całym świecie. W Polsce nie znajdzie się nawet 0,5 % ludzi którzy znają zasady. U mnie w szkole na 400 chyba tylko ja wymieniłbym kluby NFL, kilkunastu zawodników i zasady.
    Przechodząc do konkretnych odpowiedzi to takie spotkania z fanami poza Ameryką(w znaczeniu jako kraj) a właściwie USa nie ma sensu. Mało kmto by się tym interesował. Jedyna promocja NFL to chyba tylko sprzedaż koszulek. Coś by się jeszcze znalazło zapewne. Jeśli chodzi o jakieś mistrzostwa międzynarodowe to jest potrzeba na to mnóstwo czasu a znając życie największe gwiazdy by nie grały a graliby zawodnicy z uczelni.
    Mimo wszystko dla właścicieli NFL jak i samych zawodników, kibiców wystarczająca jest popularność i to jak wiadomo bardzo wysoka w USA.

  2. „Dream Team” byłby fatalną promocją dla futbolu amerykańskiego. W koszykówce byli to wielcy, rozpoznawalni na całym świecie gracze. W futbolu poza Stanami są w większości anonimowi (kto na ulicy w Polsce będzie wiedział kim jest Peyton Manning, o J.J. Wattcie nie wspominając). Ponadto w koszykówce Dream Team grał efektownie na poziomie wówczas dla Europy niedostępnym. Wynik był rozstrzygnięty, ale przynajmniej fajnie dunkowali. W futbolu efektowne są tylko mecze wyrównane. Nie ma nic gorszego niż blowout. Mimo kilku efektownych akcji widowiska w PLFA typu Panthers – Sharks (z całym szacunkiem dla tych drugich) to mecze nudne jak flaki z olejem, które nikogo nie przekonają do futbolu, a mogą wręcz zrazić.

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *