„Proszę, zadbajcie o to, by mój mózg trafił do banku NFL” – te słowa znają właściwie wszyscy fani NFL. a przynajmniej powinni je znać. To właśnie smsa o takiej treści wysłał Dave Duerson chwilę przed tym, zanim popełnił samobójstwo, strzelając sobie w pierś 17. lutego 2011 roku. Duerson grał na pozycji Strong Safety, a swoje najlepsze lata spędził grając w Chicago Bears. Dave był członkiem legendarnej drużyny z roku 1985, uważanej jeśli nie za najlepszą, to jedną z najlepszych ekip w historii NFL.
Bears w tamtym sezonie zaliczyli w sezonie regularnym rezultat 15-1, a przez Playoffy przeszli jak burza, by w Super Bowl zniszczyć Patriots aż… 46:10. Znani byli z kapitalnej defensywy, która do dzisiaj jest wykładnikiem modelu idealnego. Jeśli dzisiaj jakaś ekipa gra dobrze w obronie, od razu porównuje się ją z Bears z roku 1985. Dlaczego? Ponieważ nigdy wcześniej, a także nigdy później NFL nie widziała tak dobrej obrony. Morderczej wręcz.
Dave’a Duersona zabiła encefalopatia mózgu, czyli chroniczne uszkodzenie tego organu, schorzenie znane potocznie jako CTE. Da się je wykryć niestety tylko po śmierci. Duerson w ciągu 11 lat kariery zaliczył oficjalnie 10 różnych urazów głowy, ale zapewne było ich o wiele więcej. Był łebskim facetem – po zakończeniu kariery prowadził kilka restauracji McDonald’s, potem otworzył nawet własną sieć. Był prężnym biznesmenem, kochającym ojcem rodziny. Do czasu. CTE w końcu dało o sobie znać.
Przewlekłe migreny wiercące całą głowę, zmiany nastroju, agresja, myśli samobójcze, zaniki pamięci. Tak, znamy to wszystko z film „Wstrząs” z Willem Smithem w roli głównej. To, czego nie wiecie to fakt, że Duerson ryzykownej – nawet jak na standardy NFL – gry nauczył się właśnie w Chicago. To tutaj stał się częścią najlepszej defensywy w dziejach, która – cytując prasę – „Nie wygrywała meczów, ale zwyczajnie mordowała przeciwników”.
Chicago Bears nazywani są przez fanów z „Windy City” („Wietrzne Miasto”, popularne określenie na Chicago) po prostu jako „Da Bears”, ale ekipa z 1985 roku została ochrzczona przez prasę także jako “Concussion Machine” (“Maszynka do powodowania wstrząsów mózgów”).
***
„Akademia policyjna” i psychol Ditka
Myśląc o Chicago Bears, na myśl przychodzi mi „Akademia Policyjna”. Jako dziecko kochałem ten film, po latach jednak muszę stwierdzić, że nie wytrzymał próby czasu, jak chociażby inne kultowe komedie z tamtego okresu – „Książę w Nowym Jorku” czy „Nieoczekiwana zmiana miejsc”. Do czego jednak zmierzam – film trąci dziś myszką, ale uderzyło mnie coś innego – to wypisz wymaluj film o Chicago Bears z roku 1985!
Tak samo jak w filmie mamy podobne postacie:
– głównego bohatera cwaniaka (nawet podobny!): Quarterback Jim McMahon
– wrednego trenera zamordystę (jak ten szef z „Akademii Policyjnej”): Mike Ditka
– wielkiego jako sklep Afroamerykanina (tam Hightower grany przez byłego nomen omen gracza NFL Bubbę Smitha): tutaj Defensive Tackle William „Refrigerator” Perry
– drugiego głównego bohatera Afroamerykanina (i też nawet trochę podobnego): Linebacker Mike Singletary
„Akademia Policyjna” to film z roku 1984, Bears zaczęli swoją niezapomnianą kampanię rok później – czyby ktoś wzorował się na filmie? A tak całkiem poważnie to wszystko zaczęło się od zatrudnienia w roku 1982 na stanowisku trenera Mike’a Ditki, byłego Tight Enda Chicago Bears (lata 1961-1966, później grał jeszcze w Eagles oraz Cowboys). Mike Ditka, Mike Ditka… od czego tu zacząć. Ten gość to właściwie temat na osobny artykuł. Dlaczego? Ponieważ Mike to od zawsze było jednoosobowe show.
Zanim Ditka trafił do „Wietrznego Miasta” (tak nazywane jest Chicago) jako trener, wysłał list do właściciela drużyny, a także swojego byłego coacha z czasów gry dla Bears, George’a Halasa. Halas, zwany jako „Papa Bear” spytał Ditkę, jaka będzie jego filozofia prowadzenia zespołu. Mike’a odparł, a właściwie krzyknął: „Taka jak Pana, Trenerze! Skopać rywalom dupsko!”.
Jako szkoleniowiec Ditka znany był ze swojego zamordyzmu, nieprzewidywalności, dziwnych akcji, dziesiątek kochanych przez prasę bon motów oraz szalonego wzroku. Cechowały go zmienny nastrój, niektórzy mówili wręcz, że „pewnie jest chory i ma kilka osobowości”. Już jako trenerowi Bears zdarzało mu się jeździć na wrotkach po hotelu dzień przed meczem, czy opowiadać w wywiadzie: „Ja jestem szalony, oni są szaleni, wszyscy jesteśmy szaleni. Tak, wszyscy jesteśmy szaleni!”. Ditka miał na myśli oczywiście drużynę Chicago Bears…
Jakim graczem był Mike Ditka? Na liście „Top 10 NFL wszech czasów” magazynu Sports Illustrated Ditka w kategorii Tight End zajmuje piąte miejsce. Oddajmy głos Peterowi Kingowi z „SI”:
„Zanim nastała era Gronkowskiego, niepowstrzymanym oraz nieustraszonym TE, który świetnie blokował oraz zaliczał touchdowny był Mike Ditka. Spójrzcie na jego liczby z debiutanckiego sezonu: 56 catches, 1026 yards, 12 TDs”.
Możemy tylko dodać, że to statystyki z sezonu 1961-62, kiedy rola Tight Enda nie była aż tak wyeksponowana ofensywnie, jak dzisiaj. Ditka został oczywiście „Rookie of the Year”, a po zakończonej karierze stał się pierwszym TE, którego przyjęto do Hall of Fame. Po prostu legenda NFL.
Mike był buldogiem od dziecka, można by nawet rzec, że jeśli nie futbol. to skończyłby pewnie jako członek mafii lub bokser. Nie, to nie żart. Kiedy grał jeszcze na studiach, pewnego razu wyrzucono go z treningu… dla jego własnego dobra, ponieważ tak ofiarnie rzucał się podczas zajęć i był zbyt agresywny. Wściekły Ditka za karę musiał posprzątać ubikację w szatni, a po powrocie do domu był tak zły, że cały wieczór robił pompki. Jego ojciec, Mike Senior wspomina, że „cały dom aż się trząsł”.
Oryginalnie rodzina Ditki pochodziła z Ukrainy, dziadek Mike’a miał na nazwisko Dyzcko. Po przyjeździe do USA rodzina chciała się zamerykanizować, dlatego wujkowie Mike’a wpadli na „genialny” pomysł i zmienili nazwisko na… Disco. Oczywiście wtedy jeszcze świat nie znał muzyki Disco, ale dzisiaj brzmi to mimo wszystko jak scenariusz jakieś komedii. Ojciec Mike’a, pan Mike Senior wolał jednak coś brzmiącego bardziej „męsko i twardo”, dlatego wybrał nazwisko „Ditka”.
Ten swoisty etos twardziela przekazał także synowi, który od dziecka był rozrabiaką i był mu pisany albo sport, albo głupie przygody oraz problemy. Ditka Junior wybrał futbol i był w tym naprawdę dobry. Sam mówił o tym tak, w rozmowie z pewnym dziennikarzem w roku 1985: „Nigdy nie byłem najlepszy, ale nikt nie trenował ciężej ode mnie (…) Jeden na jednego, Ty i ja? Spróbujmy się kto jest twardszy. Tu i teraz. Żyłem dla konfrontacji, walki, współzawodnictwa. Każdy mecz to była walka, Całe moje życie polegało na tym, by pokonać tego drugiego”.
Chcielibyście mieć takiego trenera z piekła rodem? Żeby uświadomić Wam, jakim szkoleniowcem był Ditka, przypomnijmy słowa Mike’a Singletary, legendarnego Linebackera Bears (7x 1st Team All Pro, 10x Pro Bowls, Hall of Fame):
„Ditka? Nikt go nie chciał, bo to wariat! Kiedy żuł gumę to tak jakby przeżuwał zawodników! Zatrudnienie go było fatalnym ruchem, tak myślałem. Pamiętam, jak powiedział nam na wstępie: „Odróżnimy chłopców od mężczyzn i dowiemy się, kto tak naprawdę chce tu grać (…) Oglądałem taśmy z Waszych spotkań. Wkrótce wielu z Was już tutaj nie będzie. Chciałbym powiedzieć: „Witajcie wszyscy, ale to nie byłaby prawda” (…) Chcę Wam powiedzieć jednak jedną rzecz: będziemy pracować, biegać, walczyć, a kiedy to zrobimy i jeśli pójdziecie za mną i uwierzycie we mnie, za trzy lata od tego momentu będziemy tańczyć z radości”. I wtedy w końcu dotarło to do mnie: Cholera, takiego trenera właśnie potrzebowaliśmy!”.
Co ciekawe, słowa Mike’a Ditki okazały się prorocze.
***
Grabowscy i ich wąsy szturmem zdobywają USA
Bears w całej kampanii 1985/86 szli jak burza. W sezonie regularnym wygrali pierwszych 12 spotkań, w sumie zaliczyli rezultat 15-1, w Playoffs nie przegrali żadnego meczu. Ameryka oszalała na ich punkcie, „Grabowscy” i ich wąsy wygrali nie tylko Super Bowl, ale i ludzkie serca. A o co chodzi z tymi „Grabowskimi”? Tutaj znów sięgniemy do filmowego nawiązania.
13 lat temu (2006 rok) do kin weszła anty komedia (tak reklamowali ją twórcy) „Sztuka Zrywania”, gdzie główne role zagrali Vince Vaughn oraz Jennifer Aniston. Akcja filmu działa się m.in. w amerykańskiej Polonii mieszkającej w Chicago, a główny bohater (grany przez Vaughna) nazywał się Gary Grobowski. Był typowym Polakiem na obczyźnie w USA – wywodził się z klasy robotniczej, ciężko pracował i marzył, by ziścić swój amerykański sen. W biurze jego małej firmy wisiała zawsze polska flaga, a sam nosił koszulkę z Białym Orłem. Po godzinach lubił grać w baseball oraz… grać w NFL Madden na konsoli.
Oczywistym jest, że twórcy filmu wzorowali się na określeniu „Grabowski”, jakiego używało się dawniej w stosunku do ciężko pracujących ludzi z Chicago (nie tylko Polaków), będących w opozycji do hollywoodzkiego blichtru i bogatej klasy średniej w USA.
Wiecie co jest znakiem rozpoznawczym Chicago? To amerykańska stolica… wąsów. Oczywiście duża w tym zasługa Polaków, którzy masowo emigrowali do Ameryki, przywożąc ze sobą PRL-owski look. Chicago kupiło to, prawie każdy nosił się tam jak Burt Reynolds. Ok, ale wróćmy do futbolu. Pod koniec sezonu 1985/86 Bears w NFC Championship game zmierzyli się z Los Angeles Rams, a Mike Ditka w taki oto sposób motywował swój zespół przed meczem:
„Oni w LA mają dużo pieniędzy, swoje Hollywood i celebrytów na meczach, a my jesteśmy klasą pracującą. Nasze żony robią nam kanapki do pracy i idziemy ciężko harować, jesteśmy „Grabowscy”.
Kiedy drużyna zaczęła wygrywać, na trybunach w Chicago zaczęto przynosić transparenty w stylu „Już nie jesteśmy miastem drugiej kategorii” czy „Zróbcie TO dla wszystkich Grabowskich!”. Jeśli chodzi za to o celebrytów, to Ditka miał jednak rację jedynie w 99 procentach, ponieważ Bears mieli także swojego celebrytę na meczach, mianowicie Billa Murraya. Ten znakomity komik znany jest ze swojej miłości do drużyn z „Wietrznego Miasta” i często bywał na meczach Bearsów czy Cubsów (Major League Baseball).
***
Drugiej takiej obrony już nie będzie
Do dziś trwają dyskusje, czy najlepszą drużyną w historii NFL byli Bears z 1985 roku, czy może Miami Dolphins z 1972 (16-0). Pewne natomiast jest to, że Bears mieli najlepszą obronę w historii tej ligi. Obronę z piekła rodem. Przytoczmy kilka faktów:
– Obrona Chicago w całym sezonie straciła tylko 198 punktów, co daje średnią ledwie 12.4 punktów traconych co mecz (!).
– W Super Bowl XX (46-10 z Giants) obrona Bears zaliczyła siedem sacków oraz pozwoliła ekipie z NY zdobyć… siedem jardów biegowych. SIEDEM.
– Ważny był także mecz z 49ers. Dziewięć miesięcy wcześniej ekipa z San Francisco pokonała Chicago w NFC Championship Game roku 1985 (Bears przegrali wtedy 0:23), dodatkowo poniżając (a przynajmniej tak uważał Ditka) zespół Bears, wystawiając w końcówce meczu swojego Ofensywnego Liniowego jako… Running Backa.
Już w szóstym tygodniu nowego sezonu 1985/86 przyszła szansa na rewanż. Bears tym razem wygrali 26:10, a Joe Montana został „zsackowany” aż siedem razy. Nigdy wcześniej ten legendarny QB nie został powalony aż tyle razy. Mike Ditka zemścił się także na swój sposób, wystawiając DT Williama „Te Refrigerator” Perry’ego jako… Fullbacka. I to z niezłym skutkiem.
Po meczu trener Ditka uczulał swoich graczy na to, by umiarkowanie się cieszyli i zachowywali się zklasą. Sam jednak tak cieszył się z rewanżu na 49ers, że policja zatrzymała go w nocy jak… jeździł po pijaku. Taki był właśnie szalony Mike Ditka.
– Chicago Bears stosowali w obronie taktykę „46” (nazwaną tak na cześć Douga Planka, Strong Safety Bearsów, który grał z tym właśnie numerem), będącą prawdziwą zmorą dla Quarterbacków rywali. Taktykę tę opracował Koordynator Defensywy Buddy Ryan, a obrona Chicago zaliczyła w sezonie 1985/86 łącznie aż 64 sacki, co stanowi rekord dla drużyny, która później zdobyła Super Bowl. Każdy ze starterów we front seven zaliczył przynajmniej trzy sacki, a najwięcej „skalpów” zebrał Richard Dent – 17.5.
Co ciekawe, nawet ta genialna obrona kształtowała się w bólach. Mimo, iż Bears nie przegrali pierwszych 12 meczów sezonu, to kilka pierwszych meczów wygrali tylko i wyłącznie dzięki… ofensywie, tracąc w obronie m.in. aż 28 punktów w pierwszym tygodniu oraz 24 w trzecim. To wtedy Mike Singletary krzyknął na partnerów, że tak dłużej nie może być i muszą od teraz być perfekcyjni w defensywie. Pomogło. Pomijając jedyną przegraną w sezonie (tydzień 13. i porażka 24:38 przeciwko Miami), „46” Bearsów w kampanii 1985/86 była perfekcyjną maszyną, nie do pokonania.
– W samym listopadzie (spotkania przeciwko Lions, Cowboys oraz Falcons) obrona Bears zdobyła (po przejęciach piłki i def. TDs) więcej punktów niż… straciła. Nie, to nie żart. W trzech meczach ludzie Ditki stracili w sumie ledwie 3 punkty, a kulminacyjnym momentem było zmiażdżenie Dallas Cowboys 44-0! Mecz ten miał szczególne znaczenie dla coacha Bears, ponieważ pokonał swojego wielkiego mistrza, legendarnego trenera Dallas, Toma Landry’ego.
Pod koniec kariery zawodniczej Ditka grał w Cowboys, a po zawieszeniu butów na kołku został asystentem właśnie Landry’ego, który uczył go trenerskiego fachu. Pokonanie własnego mentora miało zatem dodatkowy smaczek.
Twarda walka w defensywie stała się z czasem znakiem rozpoznawczym Bears, którzy powodowali wiele wstrząsów mózgów u przeciwników, ale i sami dodatkowo ryzykowali, grając jak szaleńcy. Doskonale wiemy jak skończyło się to w wypadku Dave’a Duersona, który odebrał sobie życie w roku 2011. Tamtą szaloną grę wspominał w filmie dokumentalnym „America’s Game” (NFL Networks) Mike Singletary:
„Jeden z naszych Defensive Tackles tak powalił Quarterbacka rywali, że ten leżał i.. krwawił. Krwawił z nosa, krwawił z ust. Nasi chłopcy i tak przekrzykiwali się i warczeli jak psy, że go jeszcze dopadną, dorwą. Spytałem ich, czy nie starczy, że on krwawi, ale oni stanowczo zaprzeczyli, kręcąc głowami: „Nie, to nasze zadanie dopaść go, to Quarterback! To właśnie robimy!”.
Obronę tę tworzyli w głównej mierze:
Trzech LB: wspomniany przed chwilą Mike Singletary (członek Hall of Fame). Wilber Marshall oraz Otis Wilson
Dwóch Safeties: Dave Duerson oraz Gary Fencik
Defensive Line (4): Dan „Danimal” Hampton (HoF), Richard Dent (członek HoF oraz MVP Super Bowl XX), Steve McMichael oraz prawdziwa sensacja – rookie William „The Refrigerator” Perry (więcej w następnym akapicie)
***
Gabinet osobliwości
Wymieniając głównych bohaterów Bears z tamtego sezonu celowo pominąłem tego, który był być może najważniejszym elementem całej układanki, czyli nieodżałowanego Waltera Paytona. Jemu zdecydowanie należy się kilka osobnych akapitów. Zanim jednak przejdziemy do tej wielkiej postaci, przyjrzyjmy się kilku innym, ciekawym zawodnikom oraz nietuzinkowym osobowościom.
QB Jim McMahon – Ulubieniec mediów. Nazywano go „Punky QB”, a sam Jim pokochał tę ksywę. Kiedy przyjechał podpisać kontrakt z Bears w roku 1982, wysiadł z limuzyny z piwem w ręku. Sam tłumaczył to tak: „Cholera, byłem młody i jechałem limuzyną trzy godziny. Chciało mi się pić, to strzeliłem sobie parę piwek… Ot, to wszystko…”.
Ditka go kochał, ale i nienawidził. McMahon lubił zmieniać zagrywki, improwizować, co nieraz doprowadzało trenera do furii. Kiedy biegał z piłką zawsze rzucał się głową do przodu, a nie „slide’ował” nogą, jak standardowo robią to quarterbackowie. Był nieustraszony i nikogo się nie bał, w końcu był człowiekiem Mike’a.
Za noszenie opaski na głowie z logo Adidasa NFL ukarała McMahona grzywną pięciu tysięcy dolarów, ale McMahon był buntownikiem i nic sobie z tego nie zrobił. Największą ciekawostką oraz tajemnicą poliszynela było natomiast to, że McMahon miał… fatalny wzrok.
Jim, kiedy tylko schodził z boiska od razu zakładał okulary przeciwsłoneczne. Wielu myślało, że to po prostu była jego fanaberia i taki miał styl, w końcu był „Punky QB”. Kryła się jednak za tym wielka tajemnica. Kiedy McMahon był mały, bawił się z bratem w „Kowbojów i Indian” i niechcący… wbił sobie widelec w oko. Oko udało się uratować, ale uraz spowodował, że Jim przez całe życie fatalnie widział na kontuzjowane oko i było ono dodatkowo bardzo czułe na światło, stąd te okulary.
McMahon grał w Bears sześć lat (1982-88), póżniej występował jeszcze w kilku innych ekipach, ale bez żadnych spektakularnych sukcesów. Co prawda w roku 1997 zdobył swój drugi pierścień mistrzowski (Super Bowl XXXI) w barwach Packersów, ale był tam jedynie zmiennikiem Bretta Favre’a. Jak z dzisiejszej perspektywy ocenia się karierę McMahona?
Dwojako. Jedni twierdzą, że mógł osiągnąć więcej, a gdyby prowadził się lepiej to Bears stworzyliby mistrzowską dynastię, a nie okazali się wyłącznie jednoroczną sensacją (o tym nieco później).
inni z kolei twierdzą, że jest wręcz przeciwnie i Jim wycisnął ze swojej kariery maxa. Dlaczego? Ponieważ od początku twierdzono, że wybór McMahona z wysokim, piątym numerem Draftu roku 1982 to błąd. Pomimo faktu, że „Punky” w czasie studiów w BYU pobił 71 (!) różnych rekordów, eksperci przepowiadali, że Jim jest zbyt kruchy i słaby na NFL. Poniekąd się to potwierdziło, ponieważ McMahon podczas kariery zawodniczej zmagał się z różnymi kontuzjami, do tego słabo widział na jedno oko.
Dzisiaj Jim nadal nie zdejmuje okularów, a urazy zebrane podczas kariery dały mu się bardzo we znaki, dlatego jest wielkim fanem medycznej marihuany, która pomaga mu mierzyć się z trudnościami i bólami codziennego życia. Wtedy jednak, ponad 30 lat temu był gwiazdą Chicago Bears, która trafiła nawet na okładkę „Rolling Stone’a”, a tytuł wręcz krzyczał do czytelników: „Jim McMahon – Chicago’s Rock & Roll Quarterback!”. Takie to były czasy.
DT William „The Refrigerator” Perry – Zwany także po prostu jako „The Fridge”. Regularny bywalec list top 10 na najcięższych zawodników w historii NFL, co nie przeszkadzało mu być… ekstremalnie szybkim. Kiedy wybrano go z 22. numerem Draftu 1985 i William przyjechał na obóz przedsezonowy, wyglądał zwyczajnie… strasznie. Był wielki, tłusty, aż się wylewał. Od razu określono go mianem „bustu”, czyli zmarnowanego wyboru. Ale Ditka miał na niego pomysł.
Wyobraźcie sobie 159-kilowego faceta, który biega na 100 metrów poniżej… 12 sekund. Oprócz pozycji DT, Ditka wystawiał czasem „Lodówkę” jako Fullbacka. Jak się to zaczęło? Podczas omawianego wcześniej spotkania przeciwko 49ers, kiedy Ditka chciał się zemścić za taki sam manewr wykonany przeciwko jego drużynie dziewięć miesięcy wcześniej. Mike zauważył, że Perry jest fantastycznym sprinterem na pięciu pierwszych jardach i jak ulał nadaje się do tego, by w jakiś sposób wykorzystać go w ataku. Okazja nadarzyła się przeciwko San Francisco, a zagrywka się udała i od tej pory ten Defensive Tackle wykorzystywany był czasami jako człowiek od zadań specjalnych w ofensywie.
Więcej – Perry zdobył nawet kiedyś TD jako… Receiver, po podaniu od QB. Ditka opowiadał po latach, że jego obsesją stało się to, by „używać” „Lodówkę” Perry’ego w jak najbardziej zaskakujących przeciwników momentach meczu. Dla całego świata William znany był jako „The Refigerator”, ale partnerzy z drużyny nazywali go nieco pieszczotliwie „Buiscuit”, czyli „Herbatnik”. Dlaczego akurat tak? Ponieważ Perry „był zawsze zaledwie o jeden zjedzony herbatnik od 160 kilogramów”.
„The Fridge”, podobnie jak McMahon, całościowo nie zrobił jakieś oszałamiającej kariery, a w zestawieniu z kolegami z obrony, przyszłymi członkami Fall of Fame (Dentem oraz Hamptonem) wypada wręcz blado. Jednak w tamtym układzie sprawdzał się świetnie i był bardzo przydatny, będąc także – obok McMahona – ulubieńcem mediów, maskotką całego Chicago.
LB Mike Singletary – Podpora drugiej linii defensywy, zwany „Ministrem Obrony”. Jego osiągnięcia już wspomniałem, ale przypomnijmy je jeszcze raz: 7x 1st Team All Pro, 10x Pro Bowls, członek Hall of Fame, 2x NFL Defensive Player of The Year. Uważany za jednego z najlepszych „tacklerów” w historii tego sportu, prawdziwy kapitan obrony oraz mózg defensywy „46”. Według „Sports Illustrated” na piątym miejscu w rakingu wszech czasów jeśli chodzi o pozycję LB.
Mike Singletary był przedłużeniem ręki Ditki na boisku, prawdziwym generałem murawy. Zdarzało mu się zmieniać zagrywki po tym, jak zobaczył, że zespół rywali coś kombinuje. Ditka pozwalał mu na to, w przeciwieństwie do niesfornego McMahona, który robił to czasem wbrew woli trenera. Singletary w jakiś sposób przypomina Luke’a Kuechly’ego, jeśli by szukać na siłę porównań z kimś z dzisiejszej NFL. Po zakończeniu kariery Mike Singletary zajął się trenerką, podobnie jak jego imiennik Mike Ditka
RB Walter Payton – Prawdziwy król Chicago, numer dwa na liście wszech czasów „Sports Illustrated”, jeśli chodzi o pozycję Running Back. Według amerykańskiej prasy lepszy od Paytona byl jedynie nieśmiertelny Jim Brown, żywa ikona NFL. Co czyniło Paytona tak unikalnym?
Wspomina Brian Noble, były Linebacker Packers: „W ich mistrzowskim sezonie (1985/86) graliśmy przeciwko nim u siebie. To był mój debiutancki sezon, ważyłem jakieś 120 kilogramów. Walter biegł z piłką i uderzyłem z niego z całej siły, może nikogo później nie walnąłem już tak mocno w całej swojej karierze. Przesunąłem go w tył jakieś cztery jardy, ale on nic sobie z tego nie robił i napierał dalej. Bum, touchdown! Po meczu siedziałem zdruzgotany. Kumpel z drużyny John Anderson podszedł do mnie, objął ramieniem i rzekł: „Uwierz mi, to nie pierwszy i nie ostatni raz, kiedy Walter Payton to robi”.
O graczu Bears pięknie pisał także Chris Burke z „SI”: „Żaden Running Back nigdy wcześniej, ani później nie biegał tak pięknie jak Walter. Te jego przesadzone, potężne susy, sposób w jaki trzymal piłkę, no i oczywiście ta siła, ta moc. Jego przydomek „Sweetness” był w pełni zasłużony”.
Listę osiągnięć Paytona można by przedstawiać cały wieczór, wspomnimy zatem tylko te najważniejsze: 16,726 Rushing Yards w całej karierze (2. w historii), 110 Rushing TDs (4. w historii), NFL 1970s All-Decade Team, NFL 1980s All-Decade Team, NFL 75th Anniversary All-Time Team, 9× Pro Bowl, 7× First-team All-Pro, wreszcie MVP w roku 1977. W mistrzowskim sezonie 1985-86 Payton zaliczył: 1551 Rushing Yards, 9 TDs, 483 Receiving Yards, 2 Rec. TDs, całościowo 2034 Yards from Scrimmage. Imponujące resume.
To, co jednak odróżniało Paytona od innych graczy NFL to nie tylko genialna gra na boisku, ale przede wszystkim działalność poza murawą. Mimo, iż Payton po zakończeniu kariery był (podobno) uzależnionym od leków nałogowym cudzołożnikiem o skłonnościach do depresji i myślach samobójczych (CTE?), to miał także swoją jasną stronę – działacza oraz aktywisty.
Razem z żoną założył w 1988 roku Walter and Connie Payton Foundation, która pomagała biednym dzieciom z Chicago oraz okolic. Zawodnik przeznaczał wiele własnych pieniędzy na pomoc najmłodszym oraz potrzebującym, sam udzielał się także w akcjach organizowanych przez innych. Paytona określa się mianem „Największego społecznika w historii NFL”, a jego życie jest w jakiś sposób tragiczne. Na murawie był herosem, poza nią miał dwie twarze: nigdy nie odmawiał pomocy innym, ale sam zmagał się z własnymi demonami.
Zmarł przedwcześnie, bo ledwie w wieku 45 lat, po ciężkiej walce z rzadką chorobą wątroby. Po jego śmierci nagroda dla „Człowieka Roku w NFL” (czyli przyznawana zawodnikowi za wybitne osiągnięcia na rzecz społeczeństwa) została przemianowana na „Walter Payton NFL Man of the Year Award”.
***
Epilog
Chicago Bears z 1985 roku byli nie tylko ewenementem jeśli chodzi o sportową klasę, ale po prostu ciekawym zjawiskiem w skali całych Stanów Zjednoczonych. Ludzie pokochali ich robotniczy etos pracy, dodatkowo ekipa z „Windy City” była zlepkiem ciekawych i nietuzinkowych osobowości. Bears na zawsze stali się częścią pop kultury, a ich wyczyny na boisku i poza nim weszły w kanon legend amerykańskiego sportu.
Po sezonie 1985/86 wszyscy sądzili, że Bears staną się kolejną mistrzowską dynastią, na kształt Boston Celtics w NBA z tamtego okresu, ale „Grabowscy” okazali się jedynie „one hit wonder”, jak określa się piosenkarzy znanych tylko z jednego hitu. Oczywiście nadal grali dobrze – w następnym sezonie (1986/87) uzyskali rezultat 14-2, ale to nie było już to samo. Co prawda defensywa nadal była rewelacyjna (tylko 187 punktów straconych, czyli nawet lepiej niż sezon wcześniej!), ale ofensywa była już znacznie gorsza (13. pozycja w 1986/87, pozycja numer dwa w mistrzowskiej kampanii 1985/86).
Dodatkowo dopadły ich kontuzje, zwłaszcza Jima McMahona, który tak długo świętował wygranie Super Bowl, że na obóz treningowy przed nową kampanią przyjechał ze sporą nadwagą i w fatalnej formie. „Punky” zagrał tylko w pierwszych sześciu meczach sezonu i trafił na listę kontuzjowanych. W zespole prysł czar zwycięskiej kampanii i Bears odpali już w Divisional Round, przegrywając 13-27 z Redskins.
Złośliwi twierdzą, że rok 1985 już nigdy się nie powtórzy, a w Chicago nadal żyją nostalgią do Ditki oraz jego chłopców. Nic dziwnego – w tamtym sezonie aż dziewięciu (!) graczy Bears zostało wybranych do Pro Bowl, a w paradzie z okazji wygrania Super Bowl uczestniczyło ponad pół miliona ludzi.
Idealnym modelem, jaki sprawdził się w Chicago był tandem head coach Mike Ditka – defensive coordinator Buddy Ryan. Kiedy ich drogi w końcu się rozeszły (Ryan odszedł po zdobyciu Super Bowl i objął Eagles już jako główny trener), żaden z nich nie osiągnął żadnych znaczących sukcesów. Razem byli wielcy, osobno bardzo przeciętni. Warto wspomnieć, że po odejściu Ryana Ditka wygrał w karierze trenera jeszcze tylko dwa mecze w Playoffs, a Ryan jako head coach Eagles (i później Cardinals)… żadnego. Ciekawostką jest natomiast to, że jedną z tych ledwie dwóch późniejszych wygranych w Playoffs Ditka zaliczył przeciwko… drużynie Buddy’ego Ryana.
Interesująca jest także historia związana z Białym Domem. Chicago Bears już po wygraniu Super Bowl, jako mistrz ligi, nie dostąpili zaszczytu tradycyjnej wizyty u prezydenta USA, co przecież jest tradycją. Dlaczego? Ponieważ dwa dni po ich triumfie rozbił się prom Challenger, a w wyniku wypadku zginęła cała załoga. Co się jednak odwlecze…
25 lat później, w roku 2010 Bears w końcu pojawili się w białym Domu, a przyjął ich Barrack Obama, wielki fan Bearsów. To tylko pokazuje, jak bardzo ludzie pamiętają o tamtym zespole i jak wyjątkowa była to grupa. A żeby na koniec pokazać Wam ich wpływ na kulturę masową to musimy wspomnieć o „Super Bowl Shuffle”, czyli kawałku rapowym nagranym przez… drużynę Chicago Bears. Zawodnicy Ditki nagrali ją w grudniu 1985 roku, przeczuwając, że wygrają cały sezon.
Piosenka stała się hitem (sprzedano ponad 500 tysięcy singli), a kawałek trafił nawet na 41. miejsce lsity przebojów US Billboard Hot 100! Więcej – piosenka dostała nawet… nominację do Grammy Awards roku 1985 w kategorii „Najlepszy występ R&B duetu lub grupy”, ale przegrała z hitem „Kiss”, autorstwa Prince’a. I dobrze, bo Prince był wielkim artystą, a kawałek Bears – mimo, iż kocham NFL to powiem to – był kiczem jakich mało.
„Super Bowl Shuffle” pozostał jednak w pamięci ludzkiej, ponieważ „Da Bears” byli wyjątkowi, a także byli pierwszą profesjonalną drużyną w USA, która nagrała swoją piosenkę jako singiel i puściła ja w obieg do sklepów muzycznych. Dzisiaj taki winyl to rarytas i prawdziwa gratka dla kolekcjonerów, a także dowód na to, kim dla świata NFL byli i nadal są „Da Bears” z roku 1985.
Jeśli chodzi zaś o wspomnianego Prince’a, to ten z kolei wystąpił w przerwie podczas Super Bowl XLI (rok 2007), dając niezapomniany koncert w Miami, śpiewając w strugach deszczu swój największy hit „Purple Rain”. Ale to już całkiem inna historia…
Kuba Machowina
- Da Bears 1985, czyli jak Grabowscy i ich wąsy podbili USA - 11 maja 2019
- Draft 2017 i Draft Fest w Baltimore - 12 kwietnia 2019
- Od zera do Bohatera - 11 kwietnia 2019
- Problemy techniczne!!! - 1 kwietnia 2019
- NFC North – analiza salary cap - 12 marca 2019
SUper artykul!!!