Od wczoraj zastanawiam sie jak podsumować ten wyjazd i nadal nie jestem w stanie dokonać jednoznacznej oceny.
Nie wiem, może czekając na ten dzień od 10 miesięcy, za bardzo napompowałem sobie w głowie balon oczekiwań i wyobrażeń?
Może to również efekt uboczny tego, że zostawiliśmy bilety w hotelu i "uciekł" nam samolot. Wiem, wiem, ja do wczoraj też nie byłem w stanie pojąć, jak można zgubić bilety na samolot, ale już wiem, że można i co najgorsze trzeba za to sporo zapłacić (inna sprawa, że nie rozumiem dlaczego w dobie dzisiejszej techniki na 40 minut przed odlotem znajdujące się na lotnisku Biuro Ryanair nie jest w stanie wydrukować jakiegokolwiek kawałka papierku potwierdzającego fakt, że 2 miesiące temu kupiłem i zapłaciłem za ten lot ?)
Faktem jednak jest, że (naprawde nie sądziłem, że to napisze) spodziewałem się, że będzie lepiej !!!
Dzisiaj czytałem wypowiedź Toma Brady'ego, że atmosfera była taka sama jak w trakcie Super Bowl. Komentator NFLUK, który był na 3 SB, stwierdził, że nie mogły się one równać z 25 października na Wembley ! Jeżeli naprawdę taka atmosfera panuje na największym wydarzeniu sportowym na kuli ziemskiej (za jaki w USA uznawany jest SB) to ... szkoda mi Amerykanów.
Ale może, żeby nie było aż tak pesymistycznie (tak ogólnie było super, ale spodziewałem się, że będzie to najlepsze sportowe wydarzenie/przeżycie w moim życiu - a nie było) zacznę od tego co mi się podobało:
1. Atmosfera przed meczem.
Niesamowita, w powietrzu było czuć podekscytowanie 85 tysięcy ludzi, że są częścią wyjątkowego wydarzenia. Tak kolorowego tłumu Wembley jeszcze nie widziało, każdy fan miał koszulkę swojej ulubionej drużyny: było wielu Manningów, Favre'ów (w 3 wydaniach), Roethlisbergerów, Bettisów, Lewisów. Ludzie powyciągali swoje mocno sfatygowane koszulki Marino, Rice'a, Elwaya, widziałem nawet jednego Bieletnikoffa z Raiders.
Już dzień przed meczem nie było stacji metra, nie było pubu, w którym nie przewijałby się ktoś w koszulce z wielkim numerem na froncie.
Królował oczywiście Brady, tylu "12" chodzących po mieście Londyn jeszcze nie widział i pewnie już nie zobaczy (tym bardziej, że w piłce nożnej gwiazdy raczej omijają ten numer). Jedna "dwunastka", jak widać na załączonym obrazku, siedziała nawet obok mnie - tak marginesie jako moja żona nie miała innego wyjścia.
A propos żon to w metrze w drodze na Wembley widziałem ok. 40-letniego mężczyznę, któremu małżonka dopiero jak wsiadł do wagonu pozwoliła ubrać jego ulubioną koszulkę Ravens z numerem 5 - cieszył się jak mały chłopiec, bardziej niż jego syn (ubrany już od początku w koszulkę Chrisa Cooleya z Redskins).
W metrze, przed stadionem, w kolejce do bram słyszałem chyba wszystkie euroepejskie języki - nie słyszałem polskiego, ciekawe ilu jeszcze naszych rodaków było w niedzielę na Wembley?
2. Organizacja.
Mecz futbolu amerykańskiego jest gigantycznym przedsięwzięciem logistycznym, liczba ludzi, sprzętu jaki przewija się przez boisko i jego okolice jest nie do porównania z żadnym innym sportem jaki miałem okazję oglądać na żywo. I wszystko gra, wszystko jest zapiętę na ostatni guzik.
Podobnie poza boiskiem, na trybunach, przed stadionem, wszystko w pełni profesjonalne, na czele z obsługą.
Prawie 90 tysięcy ludzi ekspresowo opuściło stadion.
3. Cheerleaderki.
No comments.
4. Kibice obu drużyn.
Zero wrogości, a fani obu zespołów siedzieli razem jak Wembley długie i szerokie. Co ciekawe fanów Pats było zdecydowanie więcej niż kibiców Buccs, jednak wszyscy bezstronni kibice (czyli Ci w pozostałych koszulkach) dopingowali ekipę z Tampy, która była oficjalnie gospodarzem tego meczu (pomagało im w tym 85 tysięcy białych i czerwonych chorągiewek z emblematem Buccs, które stanowiły niesamowity widok).
5. Zwycięstwo Pats.
Co mi się nie podobało:
1. Atmosfera w trakcie meczu.
Wiem, że to nie piłka nożna, wiem, że na meczach amerykańskiego footballu nie ma czegoś takiego (albo zdarza się to na nielicznych stadionach) jak chóralne śpiewy całego stadionu.
Wiem, że teoretycznie większość kibiców na Wembley była bezstronna i pojawiła się tak samo jak ja pojawiłbym się na tym meczu, gdyby grali Bills z np. Rams.
Wiem, że przebieg meczu, w którym losy spotkania ważyły się chyba tylko przez pierwsze 5 minut nie sprzyja emocjom.
Ale poza wybuchami radości w trakcie touchdównów, interception czy sacków (czyli max 10 razy), poza falą, której zorganizowanie na Wembley zajęło 2 i pół kwarty (wiem, że to nie Meksyk) na trybunach nie działo się praktycznie nic. No może publiczność ożywiała się jeszcze w trakcie występów cheerleaderek i gdy kamera wyłapywała fanów, którzy widzieli się na telebimie.
A i byłbym zapomniał: ulubioną rozrywką fanów na Wembley było rzucanie "samolotów" zrobionych z kartek, z których ułożyliśmy flagi w trakcie hymnów. Przez pierwsze dwie kwarty konkurs polegał na tym, kto kogo lepiej trafi samolotem, po przerwie gromkie brawa dostawał każdy "konstruktor", którego samolot doleciał aż na boisko.
2. Przerwy na reklamy.
To jest dramat, w środku drive'u 5 minut przerwy, której w TV nie odczuwa się praktycznie w ogóle, na stadionie wydaje się trwać pół godziny. Zawodnicy w tym czasie stoją sobie na boisku i się nudzą, podobnie jak kibice.
3. Widocznośc ala NFL Madden.
Wiem, że to nie jest wina NFL, że kupiłem sobie bilety za bramkę, ale futbolu z widokiem z Maddena nie da się oglądać.
Nie widać tempa gry, szybkości zawodników, którzy w mistrzostwach Polski byliby faworytami w biegach na 100 i 200 metrów, nie widać 50, 60 jardowych podań mknących z prędkością pocisku, wszystko wygląda jak w zwolnionym tempie.
Nie widać (poza oczywistymi akcjami na 20 i więcej jardów) czy mamy 1st down czy nie.
Muszę przyznać, że idealnie za to było widać ustawienie zawodników, a także niesamowitego Wesa Welkera biegającego właściwie tylko w poprzek boiska, który zawsze był w stanie znaleźć sposób, żeby uwolnić się od opieki obrońców.
Podsumowując, niestety chyba muszę się zgodzić z Billem Simmonsem, że NFL ogląda się najlepiej z kanapy w jakości HD. (w telewizorze jakości HD, nie kanapie). Czy będę miał jeszcze kiedyś okazję zmienić zdanie ?
Czy żałuję, że poleciałem : oczywiście, że nie.
Czy jeżeli będę miał okazję w przyszłym roku to polecę znowu: oczywiście, że tak!
P.S. 1 Na podsumowanie tygodnia numer 7 zapraszam jutro, najpóźniej w czwartek.
P.S. 2 Nie zapominajcie biletów na samolot.