Bez niespodzianki w półfinałach PLFA. Devils i The Crew nie bez problemów pokonały we Wrocławiu Warsaw Eagles oraz Seahawks Gdynia awansując tym samym do SuperFinału.
„Pewne zwycięstwo odnieśliśmy w sezonie regularnym”
The Crew przy niesprzyjających warunkach atmosferycznych i dopingu pięciuset widzów ograli prezentujących dobry futbol Seahawks. Tym razem Gdynianie odrobili lekcję z majowej porażki 62-7 i prowadzili przez długi okres czasu grę nie dając rozwinąć żagli Załodze, a w szczególności duetowi Justin Walz – Mark Philmore. W ofensywie Crew nie zachwyciło i pierwszą próbę uzyskali dopiero w połowie pierwszej kwarty. Walz niedokładnie podawał, Philmore wypuścił piłkę, a linia ofensywna pozwalała na agresywne ataki i blitze co doprowadziło m.in. do rewelacyjnej akcji Jakuba Małeckiego, który bez pardonu zatrzymał Walza 10 jardów przed linią wznowienia akcji.
Na pierwsze punkty w meczu przy ul. Sztabowej trzeba było czekać do drugiej kwarty. 20-jardowe podanie Walza złapał w end zone Łukasz Sutkowski. Seahawks nie pozostali dłużni gospodarzom i szybko otrząsnęli się zatrzymując kolejne serie ofensywne Crew, w tym przechwytując podanie rozgrywającego Załogi. Autorem efektownego interception był najlepszy gracz spotkania Peter Plesa. Kanadyjczyk w całym spotkaniu popisał się dwoma przechwytami i praktycznie wyłączył z gry najlepszego futbolistę w PLFA – Marka Philmore’a. Chwilę po wspomnianej akcji Plesy touchdowyn zdobył Maciej Siemaszko łapiąc 15-jardowe podanie w czwartej próbie. W tej akcji nie popisał się całkowicie zdezorientowany cornerback Krzysztof Tomczak.
Seahawks Gdynia grali mądrze, dużo biegali za sprawą rewelacyjnego duetu Krzysztofek-Pilachowski i zbijali cenny czas zmuszając ofensywnych graczy the Crew do długiego przesiadywania na zimnej ławce.
Na drugą połowę wyszła zupełnie inna Załoga. Gospodarze postawili na dużą ilość gry biegowej Jakuba Płaczka i Łukasza Omelańczuka i zdobyli dwa przyłożenia w wykonaniu Płaczka i Philmore’a który urwał się Plesie i zdobył przyłożenie po podaniu typu screen i 80-jardowym biegu (jedyna dobra akcja amerykańskiego zawodnika). - Wszystko rozegrało się w naszych głowach. Mieliśmy w pamięci majową porażkę i niestety nie pomogło to nam w nawiązaniu kontaktu. Crew nie jest tak groźne na jakie wygląda – podsumował spotkanie Tomasz Sikora z Seahawks, który w trzeciej kwarcie opuścił boisko na noszach z powodu bardzo złowieszczo wyglądającego urazu. Na szczęście zawodnik szybko wrócił na murawę. - Mogło to wyglądać groźnie ale ostatecznie nie było aż tak źle. Uderzyłem głową o trawę, wyłączył mi się film ale już jest ok. Po za tym mam złamane jedno żebro – stwierdził Sikora.
Wiktorię Crew krótko skomentował trener Jacek Wallusch. - Pewne zwycięstwo odnieśliśmy w sezonie regularnym. Teraz je wymęczyliśmy. Z drugiej strony zwycięstwo to zwycięstwo, a za dwa tygodnie przekonamy się czy zmotywowało to zawodników do dalszej pracy.
Seahawks do Gdyni powrócili z podniesioną głową. Podopieczni Macieja Cetnerowskiego zagrali o niebo lepiej, niż 2 miesiące temu i mogą z optymizmem patrzeć w przyszłość. Seahawks ryzykowali często grając czwarte próby, co zaowocowało m.in. przyłożeniem Siemaszki.
Mecz na wodzie
Drugi z półfinałów stał pod znakiem zapytania. Z powodu ulewnych opadów deszczu murawa na boisku przy ul. Sztabowej przypominała w niektórych miejscach basenowy brodzik. Na szczęście aura okazała się być łaskawa i mecz odbył się zgodnie z planem choć gra w kałużach i na mocno nasiąkniętej nawierzchni do najłatwiejszych nie należy.
Do trudnych warunków szybko przystosował się Amerykanin Tyrone Landrum. Futbolista Eagles rozwiązął worek z punktami już w pierwszej akcji przebiegając całe boisko po kickoffie Devils. - Na początku było naprawdę ciężko. Do przerwy czuliśmy, że jest gorąco, coś szwankuje ale później poprawiliśmy się – ocenił grę Devils Szymon Adamczyk. Gospodarze odpowiedzieli kopem za 3 punkty Krzysztofa Wisa i przyłożeniem świetnie dysponowanego Christophera Washingtona (łącznie 2 TD). W międzyczasie pierwszy raz dał o sobie znać duet Landrum-Dixon. Ten pierwszy podawał na 70 jardów, a drugi łapał urywając się Mottowi Gaymonowi. Ofensywny tandem Eagles popisał się kilkoma innymi długimi i efektownymi zagraniami ale na dłuższą metę nie przyniosło to zespołowi niczego dobrego. - Zawodnicy amerykańscy grają między sobą bo wiedzą, że jeden z nich złapie piłkę i akcja pójdzie po ich myśli. Bywa też tak, że im nie idzie i wtedy trzeba zaufać polskim zawodnikom, a najważniejszą rzeczą w drużynie jest właśnie zaufanie – stwierdził Kamil Krekora z Warsaw Eagles.
Krekora wie co mówi. Przez cały mecz Landrum szukał tylko i wyłącznie Dixona nie zauważając lepiej ustawionych partnerów. Po każdej nieudanej akcji, na trybunach padało nazwisko Iwański. Rozgrywający Eagles przesiedział praktycznie cały mecz na ławce rezerwowych wchodząc na boisku gdy wynik był już przesądzony. - Ufam, że to trenerzy podejmują decyzję kto gra ale muszę przyznać, że ich wybory są dobre i im ufam – przyznał Roman Iwański. Quarterback komplementował sztab szkoleniowy, który przy fatalnych warunkach atmosferycznych postawił na zdecydowanie bardziej zwinnego Landruma. To nie pierwszy raz gdy Warszawianie mają wewnętrzny problem z obsadzeniem pozycji rozgrywającego.
W barwach Eagles punktował jeszcze Matt Wichlinski przypominający stylem gry Peytona Hillisa z Cleveland Browns. Silny jak tur Wichlinski należał do najlepszych graczy meczu. Natomiast dla Devils przyłożenie zdobył także wszędobylski Patrycjusz Pałac.
Ostatecznie Devils znów byli lepsi od Orłów. Po wyrównanej pierwszej połowie, w drugiej Wrocławianie nie pozostawili złudzeń kto był lepszy, choć Warszawianie mogą czuć niedosyt, gdyż stracili co najmniej 10 pkt po trzech nieudanych kopnięciach z pola (zły snap, blok, pudło) i jednym podwyższeniu za 1 pkt. - Wydawałoby się, że trenuje się te elementy każdego dnia, co prawda było ślisko ale to żadne wytłumaczenie. Brak mi słów – ocenił Iwański. Rozgrywającemu wtóruje Krekora. - Devils byli w naszym zasięgu, dobrze się przygotowaliśmy do gry z nimi. Niestety nie wytrzymaliśmy presji gry w półfinale.
Mecz na wodzie z pewnością przejdzie do historii PLFA. Brak yards line, basen zamiast murawy, zorganizowana grupa fanów z Warszawy i widowisko na naprawdę wysokim poziomie. Będzie co wspominać.
Oczekiwany finał
Bielawa szykuje się na wielki futbol. 17 lipca powtórka z rozrywki. Devils czy The Crew? Trudno odpowiedzieć. Pozostaje wróżenie z fusów. I słowa Luke’a Balcha. - Jestem podekscytowaną grą w SuperFinale tak inni zawodnicy. Telewizja, kibice. Będzie niezła zabawa.
Doświadczony Kanadyjczyk na pewno wie co mówi. Do zobaczenia w Bielawie!