
Selekcja w sportach profesjonalnych w Stanach Zjednoczonych jest brutalna. Liczby nie kłamią. Ponad 20 tysięcy osób zaangażowanych w rozgrywki NCAA w różnych dyscyplinach nie dostaje się potem do ligi zawodowej. W dużej mierze są to rzecz jasna futboliści, biorąc pod uwagę, że to nie tylko najpopularniejszy sport w USA, ale również sam fakt konieczności posiadania licznej drużyny. Liczba ta przewyższa zatem wielokrotnie liczbę zawodników dostających potem szansę na kolejnym etapie swojej kariery sportowej. Pisząc zatem o zawodnikach „przeciętnych”, piszę oczywiście o ludziach, którzy musieli pokonać zastęp rywali w wyścigu, gdzie szansa na otrzymanie miejsca jest jak 30:1. Oczywiście, nie mówię tutaj o zawodnikach po prostu wyjątkowych i niesamowicie uzdolnionych, raczej o typowych wyrobnikach, którzy na możliwość gry w NFL muszą po prostu bardzo ciężko zapracować. Ale warto, bo nawet kilka sezonów gry tutaj to zapewnienie sobie bardzo przyzwoitych, ba, bardzo dobrych, warunków bytowych.
Ciężko zatem wyobrazić sobie jak w tak brutalnym wyścigu o miejsce i przy tak dużej selekcji, gdzie każdy z zawodników jest filtrowany i opisywany po wielokroć przez scoutów i innych wysłanników klubów, jest w ogóle miejsce na pomyłkę. A tym bardziej w przypadku zawodnika wybranego z numerem 1 w drafcie! Mając luksus wyboru spośród tak szerokiej gamy i mając jednocześnie do dyspozycji zestaw statystyk i opisów każdego z poszczególnych graczy, nie da się zwyczajnie takiego błędu popełnić. Jaki więc z tego wniosek? W zasadzie nawet dwa.
Przede wszystkim gra w NFL wymaga wielkiej determinacji i samozaparcia psychicznego. Sam talent czy umiejętności nie wystarczą, bo w bardzo krótkim czasie mocne strony zostaną przez rywali odkryte i jeżeli zawodnik nic z tym nie będzie robił, w bardzo łatwy sposób zostanie zneutralizowany. Zresztą, nie pokazując zbytniego zaangażowania w treningi, trenerzy potrafią, nawet najlepszego, skreślić bardzo szybko. Kto się nie rozwija, ten się cofa. Dlatego też największą przeszkodą w zrobieniu kariery w National Football League wydaje się być właśnie psychika każdego z zawodników. Komu nie chce się pracować nie utrzyma się długo, ba, nawet nie dostanie swojej szansy.
Można zatem stwierdzić, a myślę, że nie bezpodstawnie, iż to, że ktoś posiada naprawdę ogromny talent może stać się, w łatwy sposób, wielką blokadą, która uniemożliwi mu nie tylko zrobienie kariery na poziomie, jakiego się od niego oczekuje, ale kariery jakiejkolwiek w ogóle. Będąc bowiem wielką gwiazdą w swojej uniwersyteckiej drużynie jest przyzwyczajony do ogromnego zainteresowania, pochwał, liczenia się z jego osobą. Pamiętajmy, że są to często zawodnicy po kilkuletnim trybie gry w NCAA, są więc doświadczeni (jak na ten poziom), a przychodząc do NFL muszą zmierzyć się z sytuacją, gdy z doświadczonych, uznanych i poważanych zawodników, liderów i niekwestionowanych gwiazd stają się pierwszoroczniakiem, młokosem, bo przecież niewielu doświadcza zaszczytu jak Andrew Luck, Robert Griffin III czy Mat Kalil grania od samego początku jako starter na swojej pozycji. Potrzeba zatem wiele samozaparcia i pokory by zaakceptować swoją pozycję, umieć się do niej dostosować i z czasem, dobrą postawą na treningach czy w spotkaniach offseason udowodnić swoją przynależność do pierwszej drużyny. Dużo łatwiej mają wtedy właśnie wspomniani już przeze mnie wyrobnicy, którzy od zawsze przyzwyczajeni są do wielkiej pracy o miejsce w drużynie, potem miejsce w drafcie i wreszcie w NFL. To po prostu kolejny etap w ich ciężkiej i mozolnie wypracowanej karierze. Gdy jednak komuś dotąd wszystko przychodziło prosto – może nie mieć już tak prosto z adaptacją się do nowych warunków. A przecież przeskok między rozgrywkami uczelnianymi a ligami profesjonalnymi jest ogromny i, chcąc nie chcąc, trzeba wykonać naprawdę kolosalną pracę by w miarę płynnie przystosować się do nowych warunków. Zresztą, ile to już było przypadków, gdy zawodnikom zwyczajnie odbijała woda sodowa i bardzo szybko potrafili zachłysnąć się sławą, co powodowało nie tylko imprezowy tryb życia, ale też pełno afer różnej maści dookoła zainteresowanego. A stąd już bardzo prosta i krótka droga do końca kariery.

Kluczem do sukcesu w National Football League jest jednak przede wszystkim psychika. I ta czasem potrafi bardzo szwankować u wielkich gwiazdorów swoich uczelni, stających się potem wielkimi rozczarowaniami. Tak jak w przypadku Younga, który od czasu gry w Texasie przez kolejne 2 lata w Titans nie miał na sobie nawet najmniejszego śladu presji, a gdy ta się pojawiła – posypał się. Kto zagwarantuje, że zawodnicy jak wspomniani Luck czy Griffin III nie zareagowaliby podobnie? Przy tak wielkiej rywalizacji w NFL nie ma miejsca na najmniejsze błędy. Jeśli chcesz w niej zostać na dłużej, musisz mieć żelazną wolę pracy i motywację, a to najlepiej, paradoksalnie, szkoli się już od uczelnianych rozgrywek. Żeby jednak zostać legendą trzeba połączyć tę wolę z ogromnym talentem. Dlatego tak mało zawodników zostało ponadczasowymi gwiazdami, a tak wielu odpadło w przedbiegach. Część z nich z hukiem spadła z piedestału, jak Young czy JaMarcus Russell. To oczywiście jest ciężkie i brutalne, ale ma swoje plusy.
W końcu – nie ma lepszych lig w swoich sportach niż te amerykańskie. I to nie tylko ze względu na posiadaną kasę.
Wojciech Augusiewicz
1. Tom Brady to idealny przykład połączenia ogromnego talentu i wielkiej pracy (espn.go.com)
2. Vince Young po stracie swojej dotychczasowej pozycji bardzo szybko załamał się i zaprzepaścił, jak dotąd, całą karierę (cbssports.com)