Za nami pierwsza kolejka Topligi. Zmagania na trzech stadionach nie rozczarowały, choć pewnie inne zdanie na ten temat mają widzowie z Krakowa. Z drugiej strony wielkie zwycięstwo padło łupem Seahawks Gdynia.
Warszawska inauguracja
Drużyna warszawskich Orłów nie pozostawiła poznańskim Kozłom złudzeń w pierwszym meczu Topligi pewnie wygrywając 27-0.
Pierwszy drive’y obu drużyn nie zapowiadały tak jednostronnego widowiska jakiego finalnie byliśmy świadkami. Dwa pierwsze podejścia Orłów zakończyły się stratami piłki. Pierwszy piłkę upuścił Piotr Osuchowski, drugie nieudane zagranie należy przypisać centrowi Eagles, który nieudanie wykonywał snap do nowego rozgrywającego swojej drużyny – Kevina Lyncha.
Również serie ofensywne Kozłów nie dawały kibicom ciekawego widowiska. Dużo akcji biegowych, które są wizytówką Poznaniaków, co jakiś czas przeplatano krótkimi akcjami podaniowymi, żadne z nich niestety nie przynosiły wymiernych rezultatów. Na pierwsze emocje oraz pierwsze punkty kibice zgromadzeni na bemowskim obiekcie nie musieli na szczęście długo czekać. W kolejnych akcja przebudziła się warszawska obrona. Zwieńczeniem obronnych wysiłków Eagles była wymuszona strata piłki przez rozgrywającego Kozłów Patryka Bartczaka, futbolówkę podniósł Rafał Brzozowski i spokojnie przeniósł ją do pola punktowego. Dobrym podwyższeniem popisał się kolejny nabytek Orłów Bret Peddicord, pierwszy amerykański specjalista od kopania piłki w dziejach PLFA.
Po tej akcji z drużyny Kozłów „zeszło powietrze” , zawodnicy ataku nie byli w stanie konstruować skutecznych akcji, co kończyło się częstymi puntami. Dużo lepiej prezentowała się na szczęście obrona gości, która nie pozwoliła Kevinowi Lynchowi na rozwinięcie skrzydeł. Dobrą grę obronną poznaniaków przełamał jednak Kamil Krekora, który popisał się pięknym 11-jardowym biegiem, który dał Orłom kolejne punkty. Przed przerwą skutecznym kopnięciem z aż 43 jardów podwyższył wynik Peddicord.
Po rozpoczęciu drugiej połowy meczy Kozły postanowiły wypróbować kilka nowych rozwiązań w ataku, odbyło się wiele rotacji na kluczowych pozycjach. Najlepsze efekty przynosiły wejścia Patryka Bartczaka, który wnosił do gry swojej drużyny wiele szybkości i dobrych prób rozciągania stołecznej obrony. Bardzo pomagał mu w tym Corentin Babichon. Nie wystarczyło to jednak na zdobycie punktów. Wiele pozytywnych jardów dołożyli również running backs Poznania z Przemysławem Gołębiewskim na czele, jednakże nie udało się do zdobytego terenu dołożyć punktów.
Problemów zarówno z jardami jak i punktami nie mieli za to Eagles. Biegacze gospodarzy wielokrotnie przełamywali szyki obronne rywali i skutecznie przenosili footballówkę, bardzo efektowyni biegami popisywał się Adam Nawrocki. W szczytowej formie nie był jednak rozgrywający Orłów Kevin Lynch mimo pięknego podania na TD do Grzegorza Janiaka nie był w stanie skutecznie rzucać do swoich skrzydłowych, dopiero wejście na boisko Romana Iwańskiego pozwoliło formacji ataku na pokazanie paru ciekawych i skutecznych akcji. Ostateczny wynik ustalił Peddicord, który był jednym z jaśniejszych punktów drużyny. Zawodnikiem meczu został wybrany niezawodny w tym spotkaniu Rafał Brzozowski.
Po tym występie można śmiało stwierdzić, że Orły zamierzają powalczyć o najwyższe ligowe trofea, jednakże widać było, że nie będzie to łatwa droga, zwłaszcza przy tak słabej postawie (nie licząc Breta Peddicorda) nowych nabytków stołecznej drużyny. Zastanawia postawa Kozłów, którzy po fuzji z 1.KFA Fireballs nie zmienili swojej gry ani nie wykorzystując swoich nowych graczy. Bardzo raził fakt braku jednolitych strojów poznaniaków, miejmy nadzieje, że uda się to zmienić w najbliższym czasie bo na chwilę obecną znacznie odbiega to od standardów obiecywanych przez zespoły Topligi.
Śląska rebelia
Na początek: wielkie brawa dla AZS Silesii Rebels. Nie za wynik, a za rozegranie meczu futbolu amerykańskiego na boisku bocznym Stadioniu Śląskiego w Chorzowie. Coś co nie udało się we Wrocławiu, wypaliło na Górnym Śląsku. Wielkie brawa.
Po tym wstępie kolejna świetna wieść dla Rebels. Krakowskie Tygrysy oddały mecz praktycznie bez walki i z miejsca stały się czerwoną latarnią ligi. Tigers po przyłożeniu Thada Gaebeline'a wyszły na prowadzenie, ale to było ostatnie warknięcie potulnego Tygrysa. Rebelianci zapewnili sobie pozycję lidera po pierwszej kolejce. Godny podkreślenia touchdown jednego z najbardziej zasłużonych zawodników w Polsce – Zbigniewa Szrejbera.
Gdyńska solidność
To był mecz dwóch twarzy. Pierwsza połowa wygrana przez Devils Wrocław 19-6 obfitowała w mnóstwo niedokładności, błędów i kiepskiego sędziowania. Dowodzona przez Pawła Cwalinę ekipa sędziowska momentami kompletnie sobie nie radziła z rozstrzygnięciem najprostszych przewinień jak offside czy falstart. Na werdykt sędziego trzeba było czekać nawet kilkadziesiąt sekund. Wszystko to sprawiło, że publiczność zgromadzona na Stadionie Olimpijskim wyczekiwała końca pierwszej odsłony. Druga wszystko wynagrodziła. - Suszarki nie było. Znamy swoją wartość, porozmawialiśmy w przerwie wiedząc co musimy poprawić. Devils cudów nie grali – powiedział po meczu cornerback Seahawks Maciej Siemaszko.
Defensor gdynian nie może zaliczyć tego meczu do udanych. To po jego dwóch błędach Grzegorz Mazur zdobył dwa przyłożenie dla Devils Wrocław, w tym jedno po 89-jardowej akcji. - Bolą mnie te dwa dramatyczne błędy przy przyłożeniach Grześka Mazura. Na szczęście to był pierwszy mecz sezonu i wiem, że będzie lepiej – stwierdził skruszony Siemaszko.
O bólu po tej rywalizacji może wspomnieć Krzysztof Wydrowski. Quarterback Devils niemiłosiernie obrywał przez cały mecz, co na pewno było jednym z powodów słabszej dyspozcji wicemistrzów Polski. - Linia ofensywna robiła co mogła, ale większość meczu przeleżałem na ziemi. Było ciężko i musimy zrobić pewne modyfikacje, żeby grać lepiej. Chyba jeszcze nigdy nie byłem tak poobijany – żalił się Wydrowski.
Quarterback Devils powrócił do futbolu po rocznej przerwie spowodowanej problemami zdrowotnymi. Wydrowski zagrał dobry mecz, choć dwa interception i sporo niecelnych podań zaciemniają ten obraz. Inna sprawa, że skrzydłowi Devils na potęgę upuszczali piłki. Jednak i w tej formacji niektórzy zasłużyli na pochwały. Fantastycznie grał i blokował Grzegorz Mazur, cichym bohaterem jest Marcin Pryjma oraz Kim Thompson, który pokazuje, że stać go na wiele, choć jeszcze wiele mu brakuje do Marka Philmore'a.
Błędy wrocławian wynikały przede wszystkim z dobrej gry Seahawks. - Graliśmy dobrze, ale prezentowaliśmy się słabiej gdy przegrywaliśmy. Pod koniec połowy, meczu gdy gonił nas czas, Seahawks wiedzieli, że będziemy grać długie podania i świetnie sobie z tym radzili. W innym wypadku krok po kroku byliśmy coraz bliżej end zone – powiedział Wydrowski. Seahawks w drugiej połowie grali perfekcyjnie, każdy trybik działał na 100%. Co bardzo ważne: punkty zdobywali Polacy: Sebastian Krzysztofek i Damian Bijan, który kąsił Devils w ostatnim meczu obu ekip.
Seahawks dzięki tej wiktorii mogą podejść do następnych rywali z podniesionym czołem. Muszą tylko pamiętać, że nieważne jak się zaczyna, ważne jak kończy. Na ten moment ekipa Macieja Cetnerowskiego jest faworytem rozgrywek. - Gratuluje całemu zespołowi. Tworzyli wspaniały kolektyw – cieszył się koordynator ofensywy Paweł Kaźmierczak. NFL24 przyłącza się do gratulacji.
Tabela po I kolejce:
1. Rebels 1/0 34 2
2. Eagles 1/0 27 2
3. Seahawks 1/0 7 2
4. Devils 0/1 -7 0
5. Kozły 0/1 -27 0
6. Tigers 0/1 -34 0
II kolejka:
Gdynia Seahawks (1-0) vs Eagles (1-0)
Wrocław Devils (0-1) vs Rebels (1-0)
Kraków Tigers (0-1) vs Kozły (0-1)
Foto: Sebastian Krzysztofek udowadnia swoją klasę /facebook.com
Autorzy: Sew, Piotr Bera