UPDATE command denied to user 'nflzosnsstrona'@'10.14.20.23' for table 'nfl24_settings' NFL 24 - Twoje centrum informacji o lidze NFL i Futbolu Amerykańskim Mecz NFL damskim okiem
Dodane przez Piotr Bera dnia Styczeń 02 2012 16:12:12
Naprawdę nie miałam pojęcia czym jest futbol amerykański. Ale gdy tylko dowiedziałam się, że dostanę bilet na mecz, to pomyślałam – czemu nie? Warto poznać coś nowego.

10. rocznica

Nowy Jork w 10. rocznicę zamachu na World Trade Center było miastem strachu. Czy miasto może się bać? Ludzie tak. Też się trochę bałam. Na ulicach mnóstwo policji, żandarmerii wojskowej, wszyscy uzbrojeni. W Polsce praktycznie nikt nie nosi broni, a tutaj jej wszechobecny widok troszkę niepokoił i przyprawiał o dreszcze. Lekką panikę czułam w każdej chwili tego dnia. Na ulicy, metrze - wszędzie widniały komunikaty dotyczące leżących walizek, w których potencjalnie mogła być bomba. W takiej atmosferze wybrałam się na mecz dyscypliny sportu, o której nie wiedziałam kompletnie nic.

Ze stacji na stadion

Stacja Madison Square Garden. Pociąg do New Jersey przepełniony, a w nim rewia mody. Koszulki, czapeczki, bluzki. To samo przed stadionem. Setki, tysiące kibiców, dzieci, kobiet, rodzin ubranych na zielono, biało, niebiesko... Nawet nie wiedziałam kto z kim gra, ale atmosfera wielkiego wydarzenia szybko mnie pochłonęła. Nawet tailgate party zrobiło na mnie wrażenie, choć czegoś takiego w Polsce raczej bym nie chciała. Nie rozumiem grillowania na parkingu. Ale w końcu co kraj to obyczaj.

W końcu nadszedł moment wejścia na stadion. Byłam na kilku dużych obiektach europejskich i zastanawiałam się co spotkam tutaj. Osobna bramka dla kobiet, mała flaga do ręki i mogłam wejść, choć niektóre panie miały problem z torebkami. Na trybuny nie można wnieść praktycznie nic, nawet dużej flagi kraju i dlatego wszyscy otrzymali miniatury przy wejściu.

Szukanie sektora zajęło trochę czasu, ale gdy tylko wyszłam z tunelu, to rzuciło mi się w oczy... to inne boisko. Mnóstwo linii, cyfr... boisko było ogromne. Już wiedziałam, że stadion wywarł na mnie wielkie wrażenie, większe niż chociażby San Siro w Mediolanie. Żadnych płotów, podziałów, kibice obu zespołów siedzą koło siebie ramię w ramię i nikt nikogo nie wyzywa. No może trochę wulgaryzmów usłyszałam, ale bez większej ekspresji. Odniosłam wrażenie, że to 11 września wpłynął uspokajająco na narwanych kibiców. A jeśli ktoś nie umiał usiedzieć to szedł do baru. Hot-dogi, frytki, hamburgery... jedzenie było wszędzie.

Hymn, flaga, duma

Wiedziałam, że Amerykanie na widok swojej flagi i dźwięk swojego hymnu reagują bardzo emocjonalnie. Ale to co zobaczyłam i usłyszałam tamtego wieczora przeszło moje najśmielsze oczekiwania. Tak, przeszły mnie ciarki po całym ciele gdy ten kilkudziesięciotysięczny tłum zaczął śpiewać w jednym rytmie. Czułam, że są dumni ze swojego kraju. Czułam, że czują jedność z kibicem obok, z tyłu i z przodu. W Polsce odnoszę wrażenie, że każdy śpiewa po swojemu i dla siebie. To było niesamowite przeżycie. Kibice byli w takim nastroju, że nawet nie wygwizdali G.W. Busha rozpoczynającego mecz. Spodziewałam się wyzwisk, gwizdów a ku mojemu zdziwieniu nic takiego nie usłyszałam.

Dlaczego tak długo?

W połowie meczu naprawdę zaczęłam się nudzić. Przez całą pierwszą połowę zorientowałam się w przepisach na tyle, że wiedziałam kiedy ktoś dobrze zagrał. Zresztą ta wiedza nawet nie była potrzebna, bo wystarczyło wsłuchać się w reakcję fanów. Po udanej akcji tysiące śpiewały wierszyki, rymowanki dotyczące drużyny lub danego zawodnika; ludzie wstawali z krzeseł i zaraz siadali. Nie podniecała mnie ta gra, ale gdy wstawał przede mną duży gość, to też musiałam.

W końcu nadszedł kres mojej cierpliwości. Mecz trwał zbyt długo. Ciągłe przerwy, w których nic się nie dzieje irytowały. Zaczęłam spoglądać na zegarek bo było bardzo późno, a rano trzeba wstać – obowiązki czekały.

Nawet przerwa nie była w stanie mnie rozbudzić. Ku uczczeniu pamięci ofiar zamachów, ustawiono na środku murawy dwa kwadraty, z których zrobiono pomniki ze świateł – coś na kształt pomników w Ground Zero. Zgaszono reflektory. W tym momencie na boisko wjechał ogromny fortepian i rozpoczął się koncert. Ku mojemu zdziwieniu większość osób pozostała na miejscach. Jeśli się chce, to można pozostać na miejscach i nie stać w kolejce do barów i WC.

Od początku drugiej połowy odliczałam czas do końca. Wiem, że to było spektakularne zwycięstwo Jets, ale nie zrobiło to na mnie większego wrażenia. Bardziej zaskoczył mnie brak fali meksykańskiej. Nie ma imprezy sportowej w Europie bez fali...

Sprawny powrót

Takiego tłumu ludzi czekających na pociąg jeszcze nigdy w życiu nie widziałam. Zaczęłam się bać, że nie załapiemy się do wagonu i pozostaniemy w East Rutherford do rana. Na szczęście podstawiono kilka pociągów i bez problemu dostaliśmy się do New Jersey. Niestety tam szczęście nam nie sprzyjało i musieliśmy czekać 40 minut na przesiadkę, ale ostatecznie nie było tak źle. Ludzie spokojni, nie skandowali, nie byli pijani. Może najwierniejsi fani mają swoją specjalną knajpę, do której udają się po meczach?

Do domu wróciłam około 3 w nocy. Późno, ale mimo wszystko było warto. Wiem, że się wynudziłam momentami niemiłosiernie, ale gdybym miała okazję, to wybrałabym się na futbol jeszcze raz. Poznałam w końcu powód dla którego tak mocno szaleją Amerykanie. Ogromny stadion, tysiące kibiców, świetna atmosfera. Czego chcieć więcej?

Ale na mecz Polskiej Ligi Futbolu Amerykańskiego nikt mnie nie namówi. To nie ta skala.

Ania