UPDATE command denied to user 'nflzosnsstrona'@'10.14.20.140' for table 'nfl24_settings' NFL 24 - Twoje centrum informacji o lidze NFL i Futbolu Amerykańskim Friday Night Lights po irlandzku
Dodane przez Piotr Bera dnia Wrzesień 11 2012 12:47:04
W piątkowy wieczór tysiące amerykańskich boisk spowija wydłużający się cień. W powietrzu unosi się zapach świeżo skoszonej trawy czekającej na nastoletnich śmiałków walczących o swoje marzenia. Na krótką chwilę gdy płonie stadionowy ogień, czas odmierzany jest ilością zdobytych jardów. Friday Night Lights: szkoła, drużyna, marzenia.

Nasza wiedza na temat high school football najprawdopodobniej pochodzi z kilku źródeł mających korzenie w jednym arcydziele. Gdy H.G. Bissinger opuścił Filadelfię na rzecz niewielkiego miasteczka Odessa gdzieś w Teksasie, na pewno nie spodziewał się jak roczny epizod „w miejscu zapomnianym przez Boga” odmieni jego i nasze życia. Żaden prawdziwy fan futbolu nie mógł pominąć serialu telewizyjnego Friday Night Lights, filmu pod tym samym tytułem i oczywiście książki. Pierwsze dwie pozycje zaliczyłem już dawno, a trzecią na kilka dni przed moim debiutem by godnie przygotować się do tego, co mnie czeka w przeddzień rywalizacji Navy z Notre Dame na Aviva Stadium w Dublinie. Światła Stadionów zapłonęły w Dublinie.

Celebracja amerykańskości

Grafton Street. Najbogatsza i najbardziej reprezentatywna ulica Dublina. Mnóstwo sklepów, ludzi i języków – takie Krupówki, tylko że wielokrotnie bogatsze, większe i ciekawsze. Być może moje skojarzenie jest fałszywe, ale nic innego do głowy mi nie przychodzi. Samo centrum miasta, niedaleko Trinity College – uczelnia założona w 1592r. W jednym miejscu zderzenie nowoczesności z ogromną tradycją i wielką historią. A pomiędzy nimi prawdziwa amerykańska parada.

Siedem szkół średnich z USA, dwie z Kanady, dwa koledże Dywizji III i reprezentacja złożona z młodych brytyjskich futbolistów rozsianych po całym Królestwie. Wszyscy tego czwartkowego popołudnia 30 sierpnia byli bohaterami, każde oko i obiektyw aparatu zwrócony tylko na nich. No chyba, że obok przechodziły cheerleaderki Notre Dame High School z Sherman Oaks w Kalifornii. Grupa dziewcząt z wyraźnie wystudiowanym uśmiechem i zdumiewającym parciem na szkło w tylko sobie znany sposób pląsały w rytm muzyki, przygrywanej przez orkiestrę szkolną, od aparatu do męskiego oka. Najlepiej tego futbolowego – spotykanie się z futbolistą szkolnym to zaszczyt każdej tancerki. Tym małym flirtom sprzyjało kilkudziesięcio-minutowe oczekiwanie na rozpoczęcie całej uroczystości – parady każdej szkoły spod Grafton Street do Trinity College, gdzie odbyło się Pep Rally.

Po lekturze „Friday Night Lights” wyobrażałem sobie tych młodych futbolistów jako wyrośniętych chłopaków spędzających większość czasu na siłowni. Przecież tylko tacy mogą otrzymać status gladiatora i poklask całej społeczności szkolnej. Jakież było moje zdziwienie gdy spojrzałem na chłopców takich jakich pełno na polskich ulicach. Mniejszych, większych, grubszych, chudszych, nieśmiałych, cwanych, wyciszonych, hałasujących w każdy możliwy sposób... Dopiero wtedy uświadomiłem sobie, że inaczej być nie może – fizyki nikt nie oszuka. Jedni siedzieli spokojnie na krawężniku wodząc onieśmielonym wzrokiem (najczęściej ci trochę grubsi – liniowi), inni spokojnie rozmawiali, ale większość wygłupiała się na całego. Kuksańce, sprośne żarty, uśmiechy do cheerleaderek i ochocze podpisywanie autografów na małych gumowych replikach futbolówek, które potem wyrzucali w ręce publiczności. Najzwyczajniejsi w świecie, bawiący się na całego nastolatkowie. I to właśnie na ich barki zrzuca się tak ogromną odpowiedzialność jak w Odessie? To o nich zabijają się najlepsze uniwersytety obiecując chwałę i przyszłą grę w NFL? Wielu z nich nie zdaje sobie z tego sprawy, choć niektórzy po gwiazdorsku wytykają palcami członków orkiestry – prawdziwy mężczyzna powinien zakładać pady, a nie dmuchać w trąbkę.

Lawirując pomiędzy zawodnikami, ich rodzinami i turystami nagle za plecami usłyszałem zdumiewający pisk wspomnianych cheerleaderek. Na myśl przyszedł mi Justin Bieber bez koszulki – jeśli wierzyć internetowi prawdziwe bożyszcze nastolatek. Odwracam się i nie widzę nowego tworu kultury masowej, tylko Mike'a McCoy'a. Byłego defensive tackle Notre Dame, Green Bay Packers, Oakland Raiders, New York Giants i Detroit Lions. Pomimo wieku jego muskularna budowa ciała nadal robi wrażenie, równie wielkie jak jego CV – razem z Fighting Irish wygrał NCAA, a z Packers Super Bowl. Zajął szóste miejsce w głosowaniu do Nagrody Heismana, był Liniowym Roku, a do NFL trafił z nr 2 w drafcie dzięki Green Bay Packers, zresztą debiutant roku w Green Bay. Gdy dołożymy do tego nagrodę imienia Bronko Nagurskiego dla najlepszych defensorów ostatnich 40 lat, to mamy obraz prawdziwej gwiazdy.








Zaciekawiony zachowaniem McCoy'a chwilę stoję po prostu przypatrując mu się. Uśmiech nie schodzi z jego twarzy, a prawa ręka rozdaje na prawo i lewo specjalne wizytówki (miał naprawdę pokaźny plik), na których widnieje w trykocie Packers. W końcu podchodzę do niego, przedstawiam się mówiąc, że jestem z Polski. - Polska? Byłem tam ze dwa, trzy razy. Moja babcia pochodzi z Polski, mieszka gdzieś przy granicy z Niemcami. Dokładnie nie wiem gdzie, bo dawno tam nie byłem. - Zdumiony wytrzeszczyłem na niego oczy zachęcając jednocześnie do dalszych wynurzeń na temat jego związków z Polską. Niestety dla mnie, wielu amerykańskich turystów rozpoznawało mojego rozmówcę i prosiło o zdjęcie bądź krótką rozmowę. McCoy ochoczo podchodził do wszystkich, chwilami był wręcz nachalny. Bardzo zabawna była sytuacja gdy celowo upuścił jedną ze swoich wizytówek, po czym od razu ją podniósł i dał małej dziewczynce mówiąc: proszę, upuściłaś.
Za chwilę podchodzi do niego amerykańska rodzina z dwójką dzieci, proszą o pokazanie mistrzowskich pierścieni. McCoy nie zastanawiając się długo ściąga swoje trofea i zakłada je na palce dzieci patrząc nań z dumą.

Po kilku chwilach znów powróciliśmy do naszej rozmowy.
- Jak się nazywa pańska babcia? - zapytałem. Po przeliterowaniu okropnie brzmiącego dla Amerykanina nazwiska „Szparaga” McCoy zasypał mnie mnóstwem pytań na temat futbolu w Polsce. Gdy usłyszał o SuperFinale, 23 tysiącach widzów i Ronie Jaworskim stwierdził krótko i dobitnie: zaproście mnie za rok.

Według portalu moikrewni.pl najwięcej osób na zachodzie kraju o nazwisku „Szparagu” mieszka w okolicach Gryfina oraz Złotoryi, choć większość żyje w centrum Polski. W próbie rozwikłania zagadki spróbowałem nawiązać kontakt z twórcą strony jszparaga.republika.pl zajmującą się badaniem Rodu Szparagów. Niestety bez odzewu.

Orkiestra wygrywając motyw przewodni z NBC Sunday Night Football daje znak do rozpoczęcia parady. McCoy wskakuje do czerwonego kabrioleta, siada na bagażniku niczym gwiazda Hollywoodu i podąża za wygłupiającymi się grupami zawodników. Mnie nie pozostaje nic innego jak wyruszyć za nimi by podziwiać prawdziwe Pep Rally w Trinity College. Przy wejściu okazało się, że wstęp mają tylko organizatorzy, uczestnicy i rodziny futbolistów. Trudno.

Go kids!

12 drużyn, trzy niewielkie obiekty i sześć meczów o punkty bądź przyszłość. Trzy lokalizacje i ciężka decyzja, w którą stronę powinienem się udać. Na każdym obiekcie zaprezentują się mistrzowie stanowi i potentaci do tronu. Mój wybór pada na Parnell Park – bardzo przypominający obiekty, na których rozgrywa swoje mecze Polska Liga Futbolu Amerykańskiego. Jedna zadaszona trybuna (druga nie oddana do użytku) z brudnymi krzesełkami i surowymi ścianami wzmagającymi uczucie chłodu. Chyba najlepszym określeniem Parnell Park będzie „swojskość”. Czułem się tam jak u siebie, szczególnie gdy dozorca/woźny obiektu widząc moją akredytację szybko sięgnął po folder meczowy, zarumienił się i błagalnym wręcz tonem podziękował za wizytę. Na wieść, że jestem z Polski pokazał resztki uzębienia w czymś przypominającym ciepły uśmiech i uścisnął mi rękę. Miły gest jakich w ciągu czterech dni pobytu w Irlandii otrzymałem wiele.

16:00 pierwszy mecz, przystawka do głównego dania o 19:30. Na murawie Kent School z Connecticut – niepokonani w 2011r., w ciągu ostatnich 11 lat pięciokrotnie docierali do mistrzostw stanowych New England Bowl.

Naprzeciwko nich naprędce sklecona reprezentacja Wielkiej Brytanii prowadzona przez bardzo doświadczonego trenera Tony'ego Allena. Allen w swojej karierze trenerskiej prowadził lub był w sztabie szkoleniowym London Monarchs, London Ravens i London Olympians, z którymi trzykrotnie sięgnął po mistrzostwo kraju i raz po Eurobowl. Pod jego skrzydła trafiali Ci, którzy marzyli o NFL. W 2006r. ośmiu jego podopiecznych, biorących udział w programie Football Development for NFL Europe, uczestniczyło w treningach klubów NFL. Allen z pomocą Shuana Fataha (Swarco Tirol Raiders), Wanji Muller (Berlin Adler) i Patricka Esume'a (Kiel Hurricanes) przygotowali naprawdę ciekawy zespół, nie odstający wiele poziomem od kolegów z USA.

W większości puste trybuny ożyły gdy pojawiła się na nich orkiestra Hamilton High School z Arizony. Głośne okrzyki let's go British skonsternowały futbolistów Kent School próbujących się odgryźć: „co z wami!? Przecież jesteśmy Amerykanami”. Młodym Amerykanom musiało wystarczyć kilkanaście gardeł wsparcia w postaci rodziców i krewnych. Okrzyki „Let's go kids!”, „Let's go boys!” i „Kill him!” raz po raz wypełniały przestrzeń wokół mnie. Pasja z jaką ci dorośli ludzie dopingowali swoich synów była zdumiewająca.

Brytyjczycy przegrali, otrzymali wielkie brawa od rywala, podziękowali za doping i rozjechali się do domów. Słowem wszyscy byli zadowoleni: także świeżo upieczona para młoda z Connectitut spędzająca podróż poślubną z futbolem w tle. Inaczej być nie mogło: ona była cheerleaderka Kent School, on dumnie prezentujący pierścień za mistrzostwo stanowe.

Łowca talentów

19:00. Za pół godziny starcie Notre Dame High School z Kalifornii (od 1993r. 14 mistrzostw stanowych) z Hamilton High School z Arizony (mistrz stanowy w latach 2008-2010 i miejsce w pierwszej 10. rankingu USA Today). Prawdziwe wylęgarnie talentów.

Niektórym do końca edukacji w szkole średniej pozostał rok, a już wiedzą jaka czeka ich przyszłość. Dwóch ofensywnych liniowych Hamilton trafi do Army i USC. Innymi zainteresowane są uczelnie Notre Dame, Michigan, Oregon, Arizona, Texas, Boise State. W Notre Dame High School podobnie: UCLA, Utah, Washington i Arkansas szukający nowego quarterbacka, wysokiego mierzącego ponad 190 cm wzrostu, prawdziwego dowódcę na boisku jak poza nim. Kelly Hilinski, bo o nim mowa, prowadził szkołę podczas parady, patrząc z góry na o wiele niższych kolegów. Nieprzypadkowo Bobby Petrino określił go „drugim Ryanem Malletem”.

To jest powód, dla którego wybrałem Parnell Park. Możliwość ujrzenia z bliska prawdopodobnych przyszłych gwiazd NCAA. Warto było choćby dla samej atmosfery na trybunach. Jak za pomocą magicznej różdżki trybuny nagle się wypełniły, pojawiły się cheerleaderki i orkiestry z całym ekwipunkiem. Jedna strona trybun dla Hamilton, druga dla Notre Dame. Wzajemne przekrzykiwanie się i taniec do muzyki. Nic innego się nie liczyło, tylko boisko i celebracja Friday Night Lights po irlandzku. Hymn USA i Irlandii, przybicie piątek, pełne skupienie i okrzyki tak dobrze znane z pierwszego meczu: „Let's go kids!”. W końcu pierwszy kickoff i prawdziwa ekstaza.

Zanim sędzia zagwizdał po raz pierwszy spokojnie lustrowałem otoczenie chłonąc te realistyczne zachowania rodziców podziwiających swoje dzieci. Podchodzi do mnie facet w wieku ok. 40 lat, okulary na nosie. Niepozorny. - Jesteś agentem? - pyta. - Jeśli tak to zerkaj na nr 87 w białej koszulce Hamilton. Brandon Krcilek mój siostrzeniec, przyjechałem tu dla niego. - Grzecznie zaprzeczam, mówiąc że przyjechałem tu z Polski w celu napisania kilku artykułów na temat futbolowej gorączki, która zawładnęła Dublinem. Znowu to zaskoczenie, tak dobrze poznane podczas rozmowy z McCoy'em. - Mam babcię z Polski! - cieszy się. - Mówimy na nią „dziadzia”. A tak w ogóle to jestem Chris i mieszkam w Chicago.
W jednej chwili zaczęliśmy się śmiać, a ja zachęcony kolejną dawką pytań opowiadam wyuczoną regułkę o SuperFinale, 50 zespołach w kilku klasach rozgrywkowych i Ronie Jaworskim. Oddaje Chrisowi superfinałowy przewodnik dla mediów (celowo zabrany z kraju) zaznaczając, że jest po polsku. - To nic. Przecież jest translator, bardzo ci dziękuje – słyszę w odpowiedzi. Chris leci do swojej rodziny szybko pokazuje co dostał i wraca do mnie. - Nie urodziłem się w Polsce, ale jestem dumny z Waszej historii i tego co ona reprezentuje. Czuję się Polakiem i czasem żałuję, że mieszkam w USA, gdzie jeden dzieciak strzela do drugiego w szkole. - Rozmawiamy kilkanaście minut, w tym czasie wymieniliśmy e-mail, usłyszałem 10 razy „wow”, słowa pochwały i prośby o nadesłanie zdjęć z meczu. Nasza konwersacja dobiega końca, wracam na murawę z aparatem przewieszonym przez szyję i całkowicie zatapiam się w pełnej pasji grze.

Notre Dame bije na głowę Hamilton wymuszając interceptions i fumbles. Prowadzona przez Hilinskiego szkoła prowadzi wysoko do przerwy. Schodząc z boiska podbiega do mnie Chris. Żali się na grę Hamilton i znów wypytuję o futbol w Polsce i NFL24.pl. - Odezwij się do mnie. Może uda mi się załatwić dla was trochę grosza. Sam byłem studentem i wiem jak to jest, a wy robicie tyle dobrego. - Chris stawia mi kubek herbaty, jeszcze raz prosi o zdjęcia i wyciąga 50 Euro. - To za Twoją pracę. Z góry ci dziękuję. - Odmawiam kilka razy i próbuje nie nabrać się na jego proste fortele wciśnięcia mi do ręki banknotu. Lekko zawstydzony żegna się ze mną i obiecuje wysłać maila z wynikiem, gdyż musiałem wyjść przed końcem, żeby zdążyć na pociąg (mieszkałem pod Dublinem). Jeszcze przed północą wiadomość od Chrisa. - Dojechałeś szczęśliwie do domu? Notre Dame wygrali 27:15.



Czyli padło jeszcze tylko jedno przyłożenie dla Hamilton. Niewiele straciłem, a wiele zyskałem. Z Chrisem nadal utrzymuje kontakt.

American Dream

To nie jest miejsce na gruntowną analizę futbolowego zjawiska w szkole średniej. Niemniej, przy wielu plusach znajduje się równie wiele minusów. Począwszy od kiepskiego poziomu wiedzy futbolistów, a kończąc na bezrefleksyjnym wysławianiu młodych bohaterów. Tylko czy ktoś z nas nie chciałby poczuć choć przez chwilę dumy z tego, że reprezentuje swoją szkołę i jest za to doceniany? W Polsce wszelkie rozgrywki międzyszkolne traktowane są po macoszemu. Zawody odbywają się w trakcie lekcji, przez co wielu rodziców i uczniów nie ma możliwości uczestnictwa w wydarzeniu, obniżając jednocześnie jego rangę. Nauczyciele i dyrektorzy traktują zawody sportowe jako zło konieczne (moja cudowna pani dyrektor zakazała uczniom klas maturalnych brać udział w mistrzostwach międzyklasowych, bo maturzysta powinien się uczyć nawet w piątek o 16). A później wielkie zdziwienie dlaczego nasi reprezentanci przywożą tak mało medali z Igrzysk olimpijskich.

Moja krótka przygoda z Friday Night Lights dobiegła końca. Pozostawiając za sobą tęsknotę za czymś, czego nigdy nie przeżyłem. Bo nie mogłem. Czasem zamykam oczy i naiwnie udaję, że mieszkam gdzieś w Stanach, mam 16 lat i zakładam pady by wyjść na murawę w piątkowy wieczór okryty smugą światła z boiskowych reflektorów.


Autor: Piotr Bera